„Don Juan” artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Sztandar Młodych” nr 57
  • data publikacji
  • 1996/03/20

„Don Juan”

Teatr Studio zmienia się powoli w Dom Moliera, na afiszu aż dwa utwory, Mizantrop i Don Juan, którego na początku obecnego sezonu Jerzy Grzegorzewski wyreżyserował na francuskiej scenie Comédie de Saint Etienne. Do Polski przyjechały podarowane przez Francuzów dekoracje i kostiumy Barbary Hanickiej.

Podziw, jaki budzi starannie „odrobiona” architektura nie przenosi się, niestety, na całe przedstawienie. Wyznaję szczerze, iż nie wiem, jaki zamysł przyświecał Grzegorzewskiemu gdy brał na warsztat jeden z najważniejszych tekstów – testów kultury europejskiej. Jerzy Radziwiłłowicz gra, jakby był człekokształtnym automatem. Jan Peszek w roli Sganarela jest wprawdzie po swojemu ruchliwy, za to ostatni, żywiołowy monolog, który ma być protestem przeciw cynizmowi i obłudzie, wygłasza jak w letargu. Tekst — tłumaczony nb. przez samego Radziwiłowicza, który grał tę rolę również w Paryżu — jest potraktowany solennie.

Mowa sceniczna nie jest najmocniejszym atutem aktorów zespołu Studia. Ich gra nie jest ani awangardowo śmiała, ani stylowo klasyczna. Dla Francuzów być może efekty odrealnienia sytuacji, nieme przemarsze postaci w drugim planie były zaskoczeniem. Ja miałam wrażenie, że jestem w chińskiej operze. Jedynym wątkiem budzącym rozbawienie i zainteresowanie były sceny wieśniacze na ruchomym trawiastym kopcu (Zbigniew Zamachowski, Wojciech Malajkat, Anna Majcher). Nie wiadomo, kim właściwie jest Don Juan — uwodzicielem, bezbożnikiem, a może przewrotnym moralistą. Chłodne, zrealizowane w spowolnionym, acz precyzyjnym rytmie przedstawienie nie odnosi się ani do tradycji scenicznej, ani współczesności (jak choćby niedawny telewizyjny spektakl z Andrzejem Sewerynem). Reżyser bawi się tu swoimi pomysłami. Przeciętny widz — nie bardzo.