„Dziady — Dwanaście improwizacji. Rok później” artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Didaskalia” nr 15/1996
  • data publikacji
  • 1996

„Dziady — Dwanaście improwizacji. Rok później”

Przedstawienie Dziadów od września tego roku niezwykle wzbogaciła postać Księdza Piotra — rolę przejął Olgierd Łukaszewicz i wraz z Jerzym Grzegorzewskim na nowo ją ukształtował. Ksiądz Piotr jawi się teraz jak figura z późnogotyckiej katedry — strzelista, pełna niespokojnej ekspresji rzeźbionej w fałdach szaty i w wyrazistym, łamanym kapryśną linią, geście. Jest to ciągle ten sam — zmieniający tylko w wyrafinowanych formach swój plastyczny wyraz — gest cierpienia i rozpaczy. Rozpaczy przerażająco bezsilnej — sile ekspresji formy przeczy słabość ciała zwiotczałych mięśni, z trudem wydobywanego głosu konającego. Ksiądz Piotr jest jak wypalony płomień, bezsilna siła. Tylko oksymoron pozwala oddać wrażenie, jakie wywołuje gra Łukaszewicza. Ksiądz Piotr jest cierpieniem, które nie jest w stanie unieść cierpienia — ani swojego, ani innych. Chciałby odsunąć je od świata i odsunąć go nie może. Bólem przejmuje go nie tylko los Rol1isonowej. Nie mniej cierpi, kiedy dane jest mu zwiastować przyszły los jej oprawców. Czyni to z wielkim trudem, ledwie szepce, pocierając dłonie, proroctwo śmierci Doktora, rzuca się w desperackim i niemal w swojej słabości bezwładnym geście rozpostartych rąk do stóp Senatora — „Tyś powiedział” — i przerażony treścią własnych słów ucieka. Sprawiedliwość wyroków boskich nie przynosi pocieszenia, nie daje siły ani nadziei. Ksiądz Piotr czeka tutaj nie boskiej sprawiedliwości, ale bożego miłosierdzia. I go nie znajduje. W scenie egzorcyzmów jego rozpacz — wyrażona w ekspresyjnej figurze leżącego na sarkofagu, wygiętego w spazmie ciała, rozdartych szatach, twarzy wykrzywionej bólem — narasta i odejmuje mu już niemal ostatecznie siły. Głowa opada bezwładnie do tyłu, ręka ledwo dotyka ciała, głos niemal zanika. Jeszcze szepce formułę egzorcyzmów, ale już nie ma dość siły, a może wiary, by wspomóc Konrada. To on przyciąga go do siebie szukając ratunku. I tak przez chwilę pozostają z sobą spleceni jak dwaj topielcy spadający w otchłań — Konrad bez wiary w boską miłość, Ksiądz Piotr bez wiary w boskie miłosierdzie. Kiedy kończą się egzorcyzmy, Ksiądz Piotr po raz pierwszy pozbawiony ekspresyjnego gestu, zwyczajnie, prosto odchodzi w głąb sceny.

Podobieństwo i odmienność postaci Konrada i Księdza Piotra, siła wyrazu podobnej w stylu, opartej na mocnym kontrapunkcie, gry Radziwiłowicza i Łukaszewicza, tworzą napięcia poprzednio w ogóle tu nieobecne. Akt III artystycznie teraz spójny, niezwykle rozwibrowany emocjonalnie, wybrzmiewa niemal do końca mocno i pięknie. Jeszcze tylko ciągle końcowy śpiew Aniołów nie dorównuje całości. Jerzy Radziwiłowicz, którego rola od początku była wstrząsającą, wielką kreacją, prowadzi teraz postać Konrada tak pewną ręką, ze ani przez moment nie pozwala na rozproszenie uwagi. Przy tym nie osłabła żywotność twórczego procesu, siła uczuć, myśli i emocji Konrada. W pełni już uformowana i coraz bardziej poruszająca jest też postać Senatora Jana Peszka. Jerzy Trela przejmuje tak jak niegdyś, gdy grał Konrada. Rola Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik na jednym z widzianych przeze mnie spektakli nieco zbladła, co wydaje się tylko sprawą jednorazowej niedyspozycji aktorki.

Po roku, po prawie trzydziestu przedstawieniach, Dziady Grzegorzewskiego, zdają się dochodzić do pełni swoich możliwości.

W ciągu tego roku stała się jeszcze jedna rzecz ważna — wydaje się, że już nie tylko poszczególni aktorzy, ale cały zespół uwierzył w wartość tego przedstawienia. Może za sprawą nobilitacji, jaką bez wątpienia będzie występ inaugurujący scenę Teatru Narodowego w Warszawie. Na jednym z październikowych przedstawień rozegrała się walka pomiędzy aktorami i grupą zbyt młodych i bardzo rozbawionych widzów. Grupka nastolatków zdołała skutecznie rozproszyć napięcia aktu I aż do połowy monologu Jerzego Treli — wtedy zamilkła. Akt II, a szczególnie III, ta sama widownia odbierała już w niespodziewanie dużym skupieniu. Teatr wygrał. Widać było, że aktorzy nie tylko o siebie tu walczyli, Walczyli o przedstawienie, o szacunek dla sztuki.