Przewodnik po kosmosie artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Trybuna” nr 77
  • data publikacji
  • 1994/04/01

Przewodnik po kosmosie

Był Czechow i kilka stron z Szekspira. Był Mickiewicz, Krasiński i Wyspiański. Był Kafka, Joyce, Lowry, wersy z Eliota. Brecht, Genet, strzępy Becketta. Witkacy, Gombrowicz, Różewicz. Coraz częściej myślę, że teatr Grzegorzewskiego bierze swój początek z… literatury.

Prawda, że później w obrazach, rytmach, scenicznych wibracjach, niewiele słów z tej literatury zostaje, albo, że zamienia się ona w najczystszy teatr. Czasem zostaje zredukowana do pojedynczego krzyku aktora na początku przedstawienia, zamiast całej uwertury, jak było to w Czterech komediach równoległych. W innym jeszcze miejscu do jakiegoś pojedynczego słowa majaczącego w przestrzeni i zderzającego się z innym słowem, być może z innej przestrzeni, z innego rytmu, ale w każdej sytuacji zdaje się, iż „na początku było słowo”.

To brzmi jak paradoks w odniesieniu do Grzegorzewskiego, ale wydaje się, że bez przyłączenia się do tej swoistej gry, jaką prowadzi z literaturą, nie może być pełnej przyjemności w obcowaniu z jego sztuką.

Tak też jest i w ostatnim przedstawieniu, którego dwie z czterech zamierzanych części pokazał ostatnio Grzegorzewski. Najpierw Strindberg połączony z Dostojewskim, Sonata widm z Idiotą, potem Szekspir z Tomaszem Mannem, Otello ze Śmiercią w Wenecji.

Wirują w tym kosmosie Grzegorzewskiego Mumia-Amalia w przejmującej interpretacji powracającej na scenę po rocznej przerwie Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, zabawny Generał Andrzeja Blumenfelda, Książę młodego Jerzego Łazewskiego, a potem demoniczna Desdemona w zdeterminowanym aktorstwie Anny Chodakowskiej, Jagogogo „współczesnego” Edwarda Żentary pierwszy raz oglądanego na tej scenie, Otello w angielsko-polskim języku Bożydara Murgana, no i jest jedna z centralnych postaci: Stary Tadzio, szukający w Wenecji śladów swojego własnego życia w przejmującej baletowo-pantomimicznej interpretacji Stanisława Szymańskiego — wielkiego naszego tancerza, od wielu lat nieobecnego na scenach.

Porusza się ten kosmos wedle rytmów i dźwięków pięknej muzyki Stanisława Radwana skupionej tym razem przede wszystkim w głosie śpiewającego falsetem tenora (Piotr Łykowski), brzmiącym tu jak z zupełnie innej rzeczywistości.

Grzegorzewski robi wiele, aby przedstawienie nazwane mogło być „komedią”, jak sam o nim w tytule mówi. Oczywiście rozmaite są „komedie”, ta mogłaby się wywodzić od Dantego. Światy Grzegorzewskiego często przyglądają się sobie z wyraźnym zdziwieniem, czasem z szyderstwem, czasem z uwielbieniem. Widać je w coraz większym oddaleniu. Największa pisarska sztuka ludzkości, która „inspiruje” kosmos Grzegorzewskiego, coraz bardziej się od nas oddala. Ale im bardziej się oddala, tym zachłanniej ją postrzegamy, a może powstrzymujemy jej fragmenty, okruchy.

Nie stać nas bowiem na opuszczenie tego kosmosu. Nie stać nas na nowy kosmos. Być może nie stać na to całej sztuki końca naszego wieku.