Grzegorzewski, Peszek i motyw śmierci artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Trybuna” nr 203
  • data publikacji
  • 1991/09/02

Grzegorzewski, Peszek i motyw śmierci

W naszej kulturze i sztuce motyw śmierci pojawia się dosyć rzadko. W teatrze, w ostatnich czasach, pojawił się przede wszystkim w działaniach twórców wywodzących się z grupy tzw. „plastyków-wizjonerów”. To właśnie w przedstawieniach Tadeusza Kantora, Józefa Szajny, Leszka Mądzika czy Janusza Wiśniewskiego, wcześniej u Zofii Wierchowicz, motyw śmierci urastał do równorzędnego do motywu życia.

Sensy przedstawień budowały się często na pograniczu tych dwóch wizji, dwóch przeczuć, dwóch wyobraźni — często tak dalekich od jakiejkolwiek rzeczywistości, jak kreacja oddalona jest od powszechnego realizmu. Tak się złożyło, że twórcy teatralni pochodzenia „plastycznego” o wiele częściej skłonni są widzieć na scenie ostateczność ludzkiej egzystencji niż reżyserzy bardziej związani z literaturą i jej widzeniem rzeczywistości.

Jerzy Grzegorzewski jest wizjonerem teatru, ale jest także uważnym czytelnikiem wszelkiej literatury. Czasem przetwarza ją tak dalece, że tylko gruntowna znajomość literackiego pierwowzoru pozwala śledzić wyobraźnię reżysera. Grzegorzewski należy z pewnością do dwóch światów wyobraźni: literackiego i plastycznego.

Swój najnowszy spektakl w Teatrze Studio (zrealizowany także później w innej, podobno lepszej wersji w Teatrze Starym w Krakowie) skonstruował posługując się opowiadaniem Lwa Tołstoja Śmierć Iwana Iljicza, popularną piosenką Wpadł pies do kuchni… i kluczowym dla przedstawienia wierszem Tadeusza Różewicza Wspomnienie snu z roku 1963. Motyw śmierci łączy te wszystkie teksty i spektakl Grzegorzewskiego, ale daleki byłbym od dokładnego wykładania idei, czy może tajemnicy tego zdarzenia, które ów motyw dostatecznie objaśnia. Motyw śmierci jest w tym spektaklu tylko do pewnego stopnia obecny. Istotniejszy jest sens pytań dotyczących tajemnic życia. A przede wszystkim wagi, wielkości, istotności owego życia. Nie wszystko w przedstawieniu Grzegorzewskiego jest jasne, szczególnie wtedy, kiedy przedstawienie „rozszerza się” na widownię. To pewnie po trosze wina także miejsca, w którym się siedzi, ale jeżeli spektakl liczy się na minuty, to każda minuta musi mieć swoją wagę i nie wolno jej tracić.

O „ludzkim” wymiarze przedstawienia decyduje przede wszystkim aktorstwo Jana Peszka. Potrafi on zagrać tak wiele, że czasem sprawia wrażenie, że postać przez niego grana , paradoksalnie, traci z minuty na minutę charakter. Jest to zresztą dość niezwykłe doświadczenie aktorskie i artystyczne: zagrać tak postać, aby rozpływała się w całości, aby tracić doszczętnie osobowość, a potem — aby ogarnął ją strach przed skutkami doprowadzenia siebie do owej absolutnej nieznaczności. Jest to kolejna znacząca rola Jana Peszka, który wyraźnie ma „swój czas” w dzisiejszym teatrze.

Na wartość spektaklu wpływa także muzyka Stanisława Radwana, który pozostaje wiernym partnerem Grzegorzewskiego tworząc rozpoznawalną przestrzeń dźwięk, czasu we wspólnym teatrze.