Antyk i nowoczesność artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Express Wieczorny” nr 7/663
  • data publikacji
  • 1963/06/05

Antyk i nowoczesność

Ajschylos: Agamemnon, przekł. Stefana Srebrnego. Eurypides: Elektra, przekł. Artura Sandauera. Arystofanes: Żaby, przekł. Artura Sandauera. Teatr Narodowy. Reżyseria: Kazimierz Dejmek. Scenografia: Zenobiusz Strzelecki. Muzyka: Stefan Kisielewski.

Trzy sztuki największych twórców sprzed 25 wieków, każda z nich pełna nieprzemijającej wciąż aktualnej mądrości życiowej. Na otwarcie wieczoru poszedł Agamemnon Ajschylosa, pierwsza część Orestei, najgłośniejszej trylogii świata, opowiadającej o krwawych dziejach Atrydów.

Zamiast dalszych części trylogii (Błagalnic i Eumenid) dwie sztuki innych autorów antycznych: Elektra Eurypidesa, będąca niejako zakończeniem wypadków Agamemnona i z repertuaru komedii antycznej Żaby Arystofanesa. Dawno już nie zażyliśmy takiej kąpieli w antyku i powiedzmy sobie to od razu, kąpieli tak ożywczej.

Reżyseria Dejmka potrafiła w harmonijny sposób połączyć tradycyjne konwencje klasycznego teatru z wymaganiami nowoczesnymi. Uszanowano np. sposób przemawiania aktorów z twarzą odwróconą ku publiczności, a jednocześnie wystrzegano się pomysłów, które były chlebem codziennym dla widzów starożytnych, przyzwyczajonych do przebywania w teatrze od rana do wieczora, a nie do przyjęcia dla widza nowoczesnego. To tylko jeden przykład, a jest ich znacznie więcej.

Rezultat znakomity: widz bawi się świetnie, jak na sztuce, napisanej teraz specjalnie dla niego, a jednocześnie zapoznaje się z teatrem antycznym.

Do ukazania wszystkich trzech sztuk rozporządzał reżyser znakomitymi wprost siłami aktorskimi. W Agamemnonie zabłysła raz jeszcze wielkim swym talentem Irena Eichlerówna w roli tragicznej morderczyni Klitajmestry. Jej głos celowo monotonny przejmował do głębi, jak piękna muzyka, której się prędko nie zapomina. Była w swej roli skupiona, zwarta w sobie i jak trzeba — przerażająca. Halina Mikołajska grała Kasandrę, ale nie dumną córę Priama, tylko Kasandrę w niewoli, poniżoną, a jednocześnie wstrząsającą w wieszczej wiedzy o ogromie swego nieszczęścia. Była naprawdę wzruszająca. W rolach męskich Janusz Strachocki jako strażnik, Ignacy Machowski — przodownik chóru, Marian Wyrzykowski — Herold, Andrzej Szalawski — powracający spod Troi Agamemnon, ani na chwilę nie zapominali o nakazie gry powściągliwej, zgodnej z przypominającymi posągi strojami, a jednocześnie pełnej tragicznego wyrazu. W Elektrze Eurypidesa, tak jak należy, tragiczne posągi przemieniły się w ludzi z ich troskami. Tu na plan pierwszy wysunęła się tragedia Elektry, córy Agamemnonowej, odtrąconej przez zbrodniczą matkę, żyjącej w poniżeniu i biedzie. Elżbieta Barszczewska pokazała małe studium nienawiści. Ta aktorka, którą na ogół przyzwyczailiśmy się widzieć w rolach pełnych liryzmu i słodyczy, tu była krwawą lwicą, szukającą pomsty za krzywdy ojca i swoje. Orestesa grał z jakimś przejmującym wewnętrznym smutkiem Mieczysław Milecki, wiernym Pyladesem był Zdzisław Szymański. Klitajmestrą całkiem różną od ukazanej w Agamemnonie, jeśli tak można powiedzieć, bardziej „zwyczajną”, była Janina Niczewska. Starcem był Władysław Krasnowiecki. Bardzo pięknie wypadł chór dziewcząt myceńskich.

I wreszcie, ostatnia sztuka — Żaby Arystofanesa, nieustraszonego bojownika o pokój, autora, który komediowej satyry używał jako oręża w swej bezkompromisowej walce o lepsze jutro. I tu przeżyliśmy coś zdumiewającego. Ta komedia, która dla współczesnych Arystofanesowi była po prostu czymś w rodzaju nieszczędzącej nawet najmożniejszych szopki politycznej, nie utraciła sensu po dzień dzisiejszy i budzi śmiech na widowni. W dwa i pół tysiąca lat po jej napisaniu nie utraciła aktualności satyra na krytykę literacką, a konkurs pomiędzy Ajschylosem a Eurypidesem aż się prosi, by go u nas powtórzyć w aktualnej wersji zawodów między współczesnymi literatami.

Żaby były znakomicie komicznie zagrane przede wszystkim przez Ignacego Gogolewskiego w roli Djonizosa i Wojciecha Siemiona jako Ksantiasza. Ten ostatni uderzył w ton ludowy tak bliski komedii greckiej. Zbigniew Kryński i Henryk Szletyński czuli się swobodnie w rolach dwu poetów. Szletyński grał jeszcze komicznego Charona. Wichniarz i Ordon oraz uczestnicy chóru żab dopełniali świetnej obsady. Podziwiać należało, jak dali sobie radę wszyscy ci aktorzy z utrudniającymi poruszania się maskami i kostiumami.

A kostiumy te i scenografia Zenobiusza Strzeleckiego wręcz znakomicie odpowiadały naczelnej tezie całego spektaklu: łączyły antyk z nowoczesnością.

Służyła temu celowi i muzyka Stefana Kisielewskiego. Przekładu Agamemnona dokonał Stefan Srebrny, przekład to piękny, choć pobrzmiewają w nim tony młodopolskie. Z dwu przekładów Artura Sandauera Elektry i Żab pierwszy był bardzo komunikatywny dla widza, choć wolelibyśmy może wiersz biały, zamiast rymowanego, drugi (Żab) ponad wszelkie pochwały: wierny, czytelny, nieodparcie komiczny.

W sumie wspaniały wprost wieczór.

[data publikacji artykułu nie jest ustalona]