Artyści na relaksie artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Wieczór Wrocławia” nr 18
  • data publikacji
  • 1977/01/24

Artyści na relaksie

Karnawał w pełni, ludzie się bawią. Czemuż więc nie mogliby robić tego samego artyści, zwłaszcza w zbożnej intencji ubawienia innych. Zabawy bywają różne. Ludowe, strażackie. Należy do nich również wymarły już dziś gatunek bali u Potockich czy, równie odległy, pląsów wśród artystycznej cyganerii. Można wreszcie bawić się u cioci na imieninach. Sobotnia premiera w Teatrze Polskim — Żołnierz królowej Madagaskaru (oczywiście wersja Tuwima i Sygietyńskiego starej farsy Dobrzańskiego) — oscylowała między balem artystycznej awangardy, swojskimi tupankami w remizie a rodzinnym fajfem. Bawiono się naturalnie znakomicie.

Kto nie zna przygód mecenasa Mazurkiewicza w siedzibie rozpusty czyli teatrzyku muzycznym Znacie? — zapytał za Jowialskim Grzegorzewski — no to posłuchajcie mojej wersji.

Jest ona jak przystało na reżysera tej klasy, niebanalna, opatrzona odautorskim komentarzem w postaci prześmiewek z różnych teatralnych konwencji. Jest wreszcie okraszona kilkoma rozwiązaniami i pomysłami godnymi inscenizatora Ślubu. Jest też niestety w wielu momentach „puszczona”, zwłaszcza tam, gdy przychodzi grać samą fabułę. W sumie myślę, że lepiej poradził sobie z Żołnierzem królowej Madagaskaru Grzegorzewski-scenograf, począwszy od Siemiradzkiego na żelaznej kurtynie poprzez konstrukcję z teatralnych krzesełek, garderobę Kamilli przypominającą salę obrad po hotelowy pokój wyłożony sztućcami.

Oprócz reżysera relaksowali się karnawałowo aktorzy, którym przyszło też śpiewać (niczym w operetce) i tańcować (niczym w rewii). Pląsał z werwą i arietki wyśpiewywał niezawodny choć trochę zagubiony Igor Przegrodzki-Mazurkiewicz. W parysko-Tomaszewskim stylu solowe popisy dawał Erwin Nowiaszak (starszy Macki). Doskonale radziły sobie we wcale egzotycznym tercecie Irena Remiszewska, Mirosława Lombardo, Ludmiła Dąbrowska-Kuziemska. Trudno zarzucić cokolwiek kokietliwej Krzesisławie Dubielównie (Kamilla), pojawiającemu się znacząco w kilku epizodach Andrzejowi Mrozkowi. Trzeba by jeszcze dodać słowo o zabawnym Kazimierzu Herbie grającym m. in. samego siebie czyli inspicjenta.

Podobne laurki można by rozdzielać jeszcze długo z powodu wieloosobowej obsady. Tyle tylko, że opisane tu artystyczne możliwości i ich realizacje znamy. Toteż oddzielnie odnotowuję: połączone z talentem świeżość i wdzięk Stanisława Banasiuka, świetną twarz podobnego do Kobieli (nie tylko wizualnie) Tadeusza Wojtycha i ładną tudzież pikantną stylowość Haliny Śmieli.

A teraz, skoro już po relaksie, którego potrzeby nie neguję, mam prośbę o inne „retro” na naszej największej wrocławskiej scenie. W długich, trochę nużących antraktach między celnymi pomysłami Grzegorzewskiego, wspominałam czasy wrocławskiej kadencji Krasowskiego i Skuszanki. Może spowodował to Siemiradzki, kojarzący się przecież z Krakowem — jak niektórzy twierdzą stolicą teatralnej Polski.