Artysta jest bardzo chory artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Gazeta Wyborcza” nr 25
  • data publikacji
  • 2005/01/31

Artysta jest bardzo chory

Najnowszy spektakl Jerzego Grzegorzewskiego budzi uczucie przygnębienia i zażenowania. Przygnębienia, bo jego tematem jest choroba alkoholowa artysty. A zażenowania, bo reżyser z powodu choroby nie jest w stanie reżyserować.

W chwili, kiedy postacie życia publicznego mówią otwarcie o swoich uzależnieniach, kiedy telewizyjne wiadomości czyta dziennikarz zmagający się z chorobą nowotworową, spektakl Jerzego Grzegorzewskiego o jego własnej chorobie alkoholowej nie powinien wywoływać ani zdziwienia, ani oburzenia. Przeciwnie, należy docenić odwagę artysty, który przyznał się publicznie do słabości, a teatr potraktował jako rodzaj terapii. I wspierać go w walce z chorobą.

Nietrafione klawisze

Podstawą przedstawienia stał się monolog autorstwa córki reżysera Antoniny Grzegorzewskiej zatytułowany On. To bolesny zapis osobowości alkoholika, który powoli traci kontakt z rzeczywistością i pogrąża się w świecie własnych manii prześladowczych. Część druga spektaklu to autorski scenariusz Grzegorzewskiego, oparty na fragmentach Powrotu Odysa Stanisława Wyspiańskiego, ze śmiercią jako motywem przewodnim.

Połączenie inspirowanego osobistą historią monologu z jedną z ostatnich sztuk Wyspiańskiego, którą dramaturg pisał w obliczu śmiertelnej choroby, mogło dać szczery do bólu spektakl o walce człowieka ze słabością, o upadaniu, ale i o podnoszeniu się z upadku. Problem w tym, że Jerzy Grzegorzewski nie jest w stanie zrealizować przedstawienia tego formatu. To tak, jakby Wieniedikt Jerofiejew, pisząc Moskwę-Pietuszki, nie trafiał w klawisze.

Wielki Radziwiłowicz

Spektakl w Narodowym wyreżyserował przypadek. Składa się on z luźno powiązanych scen, z których jedne są skończone, inne nawet niedotknięte ręką reżysera. Pierwsza część istnieje dzięki szalonej determinacji Jerzego Radziwiłowicza, który na tekście Antoniny Grzegorzewskiej zbudował własny monodram o rozpadzie człowieka miażdżonego przez chorobę. Nie udając ani przez chwilę pijanego, przechodzi przez wszystkie fazy picia — od euforii, przez agresję, aż po głęboką depresję, z której nie mogą wyleczyć żadne kroplówki. To wielka rola, niestety, odosobniona.

Część druga oparta na Wyspiańskim jest żenującym zmaganiem się aktorów z nieobecnością reżysera, z niezrozumieniem zadań i sytuacji. Wykonawcy co prawda sprytnie udają, że chaos był zamierzony, raz po raz ktoś zadaje pytanie, czy rzeczywiście musimy to grać. W końcu dyrektor Jan Englert (grający też w przedstawieniu) usiłuje przejąć reżyserię i poprowadzić spektakl, chociaż sam przyznaje, że nie sposób być zarazem i aktorem, i reżyserem. W efekcie zamiast osobistego spojrzenia na sztukę Wyspiańskiego powstaje spektakl pod tytułem „Nie możemy zagrać Powrotu Odysa, ponieważ reżyser jest ciągle pijany”. Podobna kwestia pada nawet ze sceny.

Szacunek i sprzeciw

Decyzja dyrekcji Narodowego, aby doprowadzić do tej premiery, jest kontrowersyjna. Z jednej strony zasługuje na szacunek jako gest solidarności z artystą, który walczy z chorobą, z drugiej — budzi sprzeciw jako nadużycie wobec publiczności, której sprzedaje się bilety na przedstawienie o tym, dlaczego przedstawienie nie mogło powstać. Grzegorzewski-scenograf co prawda zlikwidował kilka pierwszych rzędów i poprzewracał fotele, niestety, na sali zostało jeszcze sporo miejsc dla ludzi, którzy nie są wtajemniczeni w kulisy przedstawienia. A to podobno publiczność jest w teatrze najważniejsza.