„Bój się Boga” w stylu retro artykuł

Informacje o tekście źródłowym

„Bój się Boga” w stylu retro

Rzecz jest bardzo błaha, więc w dyskusję o niej nie warto się angażować zbyt serio. Tym bardziej że piszę to w okresie, kiedy na innej scenie wrocławskiej wystawiając Peer Gynta Ibsena reżyser każe aktorom dosłownie stawać na głowie (a właściwie zwisać nią w dół). Reżyseritis acuta szaleje na dobre. Ale mimo wszystko przypomnę, co czterdzieści lat temu, kiedy się w Warszawie odbyła prapremiera Tuwimowskiej wersji Żołnierza królowej Madagaskaru, pisał na jej tle Boy-Żeleński:

„Przewiduję, że po wszystkich dzisiejszych swobodach formy czeka nas epoka surowego neoklasycyzmu. Kto wie, czy nie zacznie się od kabaretu. Poważni ludzie mogą bredzić, ile dusza zapragnie, ale wesołka obowiązuje utajony sens i logika w każdym słowie.”

Otóż to. O owym sensie i logice jak gdyby zapomniał Jerzy Grzegorzewski, gdy reżyserując Żołnierza…, projektując doń scenografię, poubierał aktorki w sukienki retro z lat dwudziestych(!) naszego wieku, a tym samym przesunął chronologię komicznych wydarzeń tej krotochwili. W latach dwudziestych pierwsza kolej z Radomia do Warszawy i strach panny Halineczki przed tym diabelskim wynalazkiem? W latach dwudziestych mniemanie pana mecenasa Mazurkiewicza, że kulisy teatru to siedlisko rozpusty i wyuzdania? W latach dwudziestych Żmichowska, Asnyk i Konopnicka autorami „tych waszych nowych wierszy”, a nawet „nihilistami, anarchistami”? W pogoni za oryginalnością i nowatorstwem za wszelką cenę coś tu się komuś poplątało i nawet najzagorzalszy zwolennik humoru absurdalnego czuje, że „coś tu nie gra”.

A co (lub kto) jednak gra? Grają poszczególne, z osobna brane pomysły inscenizacyjne, przede wszystkim zaś znakomicie grają niektórzy aktorzy. Igor Przegrodzki w roli Saturnina Mazurkiewicza daje nowe potwierdzenie swej aktorskiej wszechstronności: poddając się jeszcze jednej metamorfozie tworzy idealną postać zagubionego wśród pokus stolicy prezesa „Lilii Radomskiej”, wbrew anachronizmom inscenizacyjnym postać wierną autorskiemu osadzeniu bohatera w epoce fin de siècle. Z podziwu godną sprawnością wykonuje m. in. nożyce w powietrzu Andrzej Polkowski w roli lokaja Grzegorza, który także pozostaje w epoce nie mającej nic wspólnego z modą retro.

Jak Polkowski nożycami, tak Kazimierz Herba sprawia publice wiele radości równie sprawnym szpagatem (w roli inspicjenta Kopciuchowskiego Herba daje doskonałą parodię tego, co od trzydziestu lat niestrudzenie robi za kulisami wrocławskiego Teatru Polskiego). A gdy już mowa o takich wyczynach gimnastyczno-cyrkowych, jak nożyce i szpagat, trzeba podkreślić szczególny wdzięk Haliny Śmieli, która w epizodycznej roli Żorżety tak dobitnie zaznacza swą chwilową tylko obecność na scenie (m. in. wspomnianym a niezwykle sprawnie wykonanym szpagatem), że choć nie do recenzenta należą propozycje obsadowe, wyobrażam sobie, jak ciekawe by było powierzenie tej aktorce pikantnej roli Kamilli.

Choć jest to znów pomysł z zupełnie innej parafii inscenizacyjnej (mężczyzna w roli kobiety), zabawnie kreuje postać głuchej garderobianej Ruczkowskiej Jerzy Fornal. Dobrze też bawi się nie tylko publiczność, ale przede wszystkim sam aktor, Erwin Nowiaszak, rolą Mąckiego-seniora, szczególnie wtedy, gdy udaje, że śpiewa.

A w ogóle ze śpiewem w tym przedstawieniu utworu o charakterze niemal operetkowym nie jest najlepiej. Szczególnie na premierze teksty piosenek ginęły w niewyraźnej artykulacji i w wyniku zagłuszających zabiegów orkiestry. W nadmiernym krzyku przepadał też często tekst wcale nie śpiewany, a zwłaszcza kwestie, które autor wstawił w usta Kazia Mazurkiewicza. Na szczęście na dalszych spektaklach wiele się pod tym względem poprawiło, co może prowadzić tylko do wniosku: Nie chodźcie na premiery. Lepiej trochę poczekać.

Każda inscenizacja Żołnierza królowej Madagaskaru kusi recenzentów do łatwej parafrazy powtarzającego się w tym utworze jak refren okrzyku: „Mazurkiewicz, bój się Boga!”. Nawet Karol Irzykowski, biorąc w obronę autora pierwszej wersji Żołnierza… Stanisława Dobrzańskiego, napisał: „Tuwim, bój się Boga!”. Ja jednak nie powiem: „Bój się Boga, Grzegorzewski!”. Nie jestem przecież z reżyserem na ty.