Co z Wyspiańskim? artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Gazeta Wyborcza: Kraków” nr 281
  • data publikacji
  • 2007/12/01

Co z Wyspiańskim?

Zakończyła się teatralna część Festiwalu Wyspiański 2007. Ściślej — część części, bo przecież teatry nie przestają grać Wyspiańskiego, a w planach jest jeszcze kilka premier, np. Wesele Gezy Bodolaya w Teatrze im. Słowackiego.

Ale główne atrakcje — konkurs na najlepsze wystawienie dzieła Wyspiańskiego i gościnne spektakle — już za nami. Jak więc prezentuje się teatralny Wyspiański? Różnorodnie, choć ta różnorodność nie dotyczy zestawu tytułów.

Cztery Wesela i dwie Klątwy
W konkursie wzięło udział sześć przedstawień — cztery Wesela i dwie Klątwy. Poza konkursem zaproszono Albośmy to jacy tacy… Piotra Cieplaka (czyli Wesele) i Sędziów Jerzego Grzegorzewskiego. Stary Teatr dał premierę Sędziów i Klątwy. W szkole teatralnej łotewscy studenci aktorstwa pokazali Wesele. Wśród zgłoszonych (ale niezakwalifikowanych) do konkursu przedstawień też miażdżącą przewagę miało Wesele.

To nie nowość — podobnie było podczas poprzedniego Festiwalu Wyspiańskiego w Krakowie w roku 2000. Wyspiański funkcjonuje więc głównie jako autor swego najsławniejszego dramatu. Miejmy nadzieję, że nie tylko dlatego, że to lektura szkolna, co zapewnia pełną widownię… Od prapremiery Wesele służy za lustro, w którym ma przeglądać się społeczeństwo. Kusi też do dyskusji i wielopoziomowych gier z Wyspiańskim i tradycją wystawiania Wesela, do odnajdywania w tekście aktualności, szukania osobistego tonu.

Augustynowicz i Zadara poza konkurencją
Konkurs wygrało Wesele Anny Augustynowicz z Teatru Współczesnego w Szczecinie (nagroda dla najlepszego przedstawienia, trzy nagrody aktorskie, za muzykę, za ruch sceniczny i dodatkowa nagroda za najlepiej opracowany program). Dwie nagrody dostało Wesele Michała Zadary z Teatru STU (dla zespołu aktorskiego i indywidualną aktorską dla Dominika Nowaka).

Pozostałe spektakle nie dostały żadnej nagrody — i trzeba powiedzieć, że nie miały na nie żadnej szansy. Poziom konkursu bowiem nie był wysoki.

Wesele Ryszarda Peryta z Teatru Nowego w Łodzi opierało się na jednym pomyśle — rozgrywało się w cieniu śmierci. Rozpoczynało się od przypomnienia rzezi galicyjskiej, kończyło tańcem śmierci pod groźnym przewodnictwem śmierci z kosą. Ale oprócz ogólnego grobowego nastroju, tworzonego przez przyćmione światło, ponurą muzykę Zygmunta Koniecznego i zasępione miny aktorów, nic ciekawego ani przejmującego w tym Weselu się nie wydarzyło. Peryt pokazał sztampowo (i słabo) zagrane i zrobione Wesele, tyle że w przygaszonych (dosłownie i w przenośni) barwach.

Drugie Wesele, czyli Powtórka z Wesela wyreżyserowana przez Marka B. Chodaczyńskiego w Unii Teatr Niemożliwy, było tym, co zapowiadał tytuł: powtórką, niespełna godzinną, na jednego aktora, kilka przedmiotów, maszynę do szycia i muzykę — od Chopina do Jacka Kaczmarskiego. Poza przypomnieniem co bardziej znanych kwestii oraz niezbyt odkrywczymi konstatacjami na temat wiecznych antagonizmów polskiego społeczeństwa nic w tym przedstawieniu nie było — nawet niekonwencjonalna forma szybko straciła atrakcyjność.

Nie sprostali
O takich spektaklach jak Klątwa Anny Polony (dyplom studentów aktorstwa krakowskiej PWST) mówi się, że są tradycyjne. Pytanie tylko, do jakiej tradycji się odwołują.

Mniejsza już o straszną dekorację ze styropianowym kamiennym murem i drewnianym, sztucznie spatynowanym gankiem. Smutniejsze jest to, że reżyserka nie zadbała ani o aktorów, ani o tekst — granie na jednym tonie (jękliwa Matka, zamaszysta Młoda, demoniczny Dzwonnik) albo „ludowo” (Kuba, wiejska gromada) nie przysłużyło się Wyspiańskiemu. Klątwa Polony okazała się ledwo naszkicowanym etnograficznym obrazkiem mówiącym o dziwnych obyczajach wsi galicyjskiej, w której kamienuje się grzesznice…

Ciekawsza była Klątwa Pawła Passiniego z Teatru im. Kochanowskiego w Opolu — rozegrana na niewielkiej arenie otoczonej drewnianą konstrukcją. Młoda otoczona jest wciąż przez ludzi, jej grzeszne życie z Księdzem jest nieustannie obserwowane. Ta fizyczna obecność sąsiadów, przeradzająca się w agresję, przyspiesza decyzję Młodej — złożenia siebie i dzieci w ofierze.

Szkoda tylko, że aktorzy — oprócz bardzo dobrej Judyty Paradzińskiej (Młoda) — nie potrafili sprostać postaciom Wyspiańskiego i wypełnili jedynie formę wymyśloną przez reżysera.

Słowa miały ranić
Zwycięskie Wesele Anny Augustynowicz miało chyba tyluż zwolenników, ilu przeciwników. Mnie zirytowało i znużyło.

Augustynowicz zdecydowanym gestem odcięła się od Bronowic — jej Wesele rozgrywało się na prawie pustej czarnej scenie, aktorzy też w czerni, współczesnej i skromnej. Somnambuliczny taniec (bez muzyki bądź z muzyką) nadaje spektaklowi od początku podskórny hipnotyczny rytm. Nic nie powinno zakłócać przebiegu myśli, wagi słów. Przynajmniej w teorii.

Aktorzy, którzy mieli nie tyle grać pełnokrwiste postaci, ile rozumieć je i na wpół w roli, na wpół poza rolą mówić do widzów (żeby ci pojęli myśl raczej niż emocje), z niewielkimi wyjątkami nie byli w stanie tego wykonać. Zwłaszcza ci, niestety — Adam Kuzycz-Berezowski (Poeta), Grzegorz Falkowski (Dziennikarz), Konrad Pawicki (Gospodarz) — którym przypadły najtrudniejsze i najbardziej wymagające zadania. Aż przykro było słuchać i patrzeć, jak słowa, które miały ranić i jątrzyć, bezradnie obijają się o siebie, giną w rozpaczliwym i tandetnym obyczajowym podgrywaniu. A reżyserka z morderczą konsekwencją egzekwuje od aktorów swój pomysł.

To demonstracyjne odcięcie się od teatralności i realizmu zaowocowało przewrotnie teatralnością, tyle że innego rodzaju. I ta zamiana nie była korzystna — spektakl Augustynowicz nic w gruncie rzeczy o nas nie powiedział, choć takie miał ambicje. Tak jakby reżyserka skupiła się nie na tym, co chce Weselem powiedzieć, ale jak rozwiązać poszczególne sceny, żeby było niestereotypowo.

Różnice tkwią w niuansach
Wolę mniej obficie nagrodzone Wesele Michała Zadary, w którym widzę ludzi, nie pomysły, autentyczną, wyprowadzoną z tekstu, przemyślaną przez aktorów i przepuszczoną przez ich emocjonalność niemożność porozumienia się. A także ostrość w portretowaniu ludzi, ironię, teatralną swobodę w grach z Wyspiańskim.

Wolę też towarzyszyć Piotrowi Cieplakowi (Albośmy to jacy tacy) w jego krytycznej lekturze Wesela czy raczej — w pierwszej części spektaklu — badaniu, co w Weselu jest żywe, czego można użyć do stworzenia własnej, dyskutującej z Wyspiańskim wizji społeczeństwa i wizji teatru.

Drugie z zaproszonych poza konkursem przedstawień, Sędziowie Jerzego Grzegorzewskiego, straciło, niestety, przez lata (premiera w 1999 r.) wiele. Zniknęła zachwycająca delikatna równowaga między realizmem a poezją, tragedią i groteską, tekstem Sędziów i wprowadzonymi jako kontrapunkt fragmentami, echami Wesela. Spektakl przechylił się w stronę realizmu, aktorzy jakby ulegli potrzebie stworzenia „mięsistych” postaci, zagrania tragedii w pełnym tego słowa znaczeniu. Różnice tkwią w niuansach, delikatnych przesunięciach, ale są istotne. Szkoda, że teatr, zwłaszcza ten najlepszy, jest tak nietrwały.

Nagrodzeni:

Wesele w reżyserii Anny Augustynowicz — główna nagroda:
— pierwsza nagroda za rolę żeńską — Marta Szymkiewicz (Panna Młoda)
— druga nagroda za rolę żeńską — Ewelina Starejki (Maryna)
— pierwsza nagroda za rolę męską — Arkadiusz Buszko (Czepiec)
— nagroda za muzykę — Jacek Wierzchowski
— nagroda za ruch sceniczny — Zbigniew Szymczyk
— wyróżnienie za wyjątkowo staranny program do przedstawienia.

Wesele wg Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Michała Zadary:
— nagroda zbiorowa dla aktorów
— druga nagroda za rolę męską — Dominik Nowak (Poeta/Wernyhora)