Czechow według Grzegorzewskiego artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Dziennik Polski” nr 268
  • data publikacji
  • 1979/11/29

Czechow według Grzegorzewskiego

Spektakl rozpoczyna się w ciemności rozpraszanej tylko neonowym światłem ustawionego centralnie informatora usług pocztowych, którego opadające kartki odmierzają czas. Taki początek nikogo z miłośników teatru Grzegorzewskiego nie zdziwi — wiadomo, że wyłania on z najmniej wydawałoby się odpowiednich do tego przedmiotów dekoracje swych przedstawień, tworząc z nich, z aktorów i ze światła fascynujące wizje plastyczne.

Spektakl w Starym Teatrze nazywa się Dziesięć portretów z Czajką w tle według Antoniego Czechowa i oparty jest na kanwie Czajki. Albo inaczej: to Czajka odarta z nadmiaru słów, i w swej prostocie unaoczniająca samą esencję dramaturgii Czechowa. Bo to jest Czechow! — Nie mają racji ci, którzy myślą inaczej i krzywią się na potężne skreślenia tekstu. Grzegorzewski pokazał jak wspaniale nowoczesny, nieustannie żywy, fascynujący dla teatru jest to autor, jeżeli znajdzie w teatrze partnera, który nie tylko go „wystawi” ale współzrozumie zasady rządzące jego dramaturgią.
Cisza i nieruchomość, którymi Grzegorzewski posługuje się, przystaje idealnie do konstrukcji dramatów Czechowa, do pokazania, że 10 postaci znajdujących się na scenie nie tylko nie potrafi się porozumieć ale ani kochać, ani nienawidzić naprawdę. Jedyny cień nadziei w kobietach, którym reżyser buduje scenę urzekającą a aktorki wypełniają ją ciepłem i pulsującą radością. Nina, Paulina, Masza i Arkadina nagle pogodzone, serdeczne, piastują niewyznaną tajemnicę kobiecości. Rzadko kto potrafi tak ustawić role kobiece, z taką znajomością wszystkich komplikacji ich natury. Jednocześnie jest to scena bardzo bergmanowska, dość przypomnieć zakończenie Krzyków i szeptów… I nie chodzi tu o żadną wpływologię (choć kto wie?…) lecz o stopień poznania duszy kobiecej równie głęboki jak u szwedzkiego mistrza.

Swój spektakl Grzegorzewski realizuje w Starym Teatrze. Przedłuża jakby jego foyer aż na scenę, dzieląc ją dychotomicznie na plan foyer teatru (z lewej) i plan kulis (z prawej). Otula też owe 10 postaci czechowowskich w trzy kurtyny: pierwsza z nich, czarna, odsłania scenę, druga szara, rozchyla się na koniec spektaklu Kostii, trzecia, czerwona, związana jest bezpośrednio z Arkadiną. Matka Kostii to wróżka tradycyjnego teatru. W odblasku owej purpurowej kurtyny, przy dźwiękach świetnej muzyki organowej Stanisława Radwana i zapalonej rampie, w olbrzymiej peruce i sukni rodem z teatru XIX-wiecznego, zdaje się uosobieniem dawnej sztuki teatralnej. I nie na darmo za chwilę pada tekst, że nowe formy są potrzebne w teatrze… Powtórzy to zresztą jeszcze raz Sorin. Ta zbitka Arkadiny-symbolu dawnego teatru i żądania nowych form teatralnych wydają się odautorskim sygnałem Grzegorzewskiego.

Informator pocztowy odmierza czas, anteny stają się szuwarami — Grzegorzewski z magiczną siłą nadaje przedmiotom inne znaczenia, wtapiając je w swój teatr. Wydawałoby się, że tak samo czyni z aktorami, traktując ich instrumentalnie. Ale jest to prawda pozorna. Bowiem Grzegorzewski potrzebuje artystów najświetniejszych, czujących i rozumiejących jego sztukę, aby móc realizować swe zamierzenia do końca. Taki zespół znalazł w Starym Teatrze.

Sztuczna i sztywna w gorsecie sztuki, wspaniała Arkadina Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, wstrząsająca Masza Elżbiety Karkoszki, smutna aż do granic rozpaczy Paulina Anny Polony, przesubtelniony i wrażliwy na każdy niuans proponowany przez reżysera Mieczysław Grabka — Konstanty, inny niż zazwyczaj Roman Stankiewicz — Sorin, skupiony i pełen świadomości zła świata Jerzy Bińczycki — Dorn… i jeszcze Anna Dymna (Nina), Andrzej Buszewicz (Szamrajew), Jerzy Stuhr (Trigorin), Marek Litewka (Miedwiedienko). Dla tego zespołu, w tym przedstawieniu, nigdy dość pochwał.

Spektakl krakowski należy smakować jak aromatyczną i finezyjną herbatę. Jest równie wspaniały — i gorzki.