Gdybym miłości nie miał… artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Gość niedzielny” nr 30
  • data publikacji
  • 2002/07/28

Gdybym miłości nie miał…

„Człowiekiem być nie warto, Aniołem nie wartą trza być Bogiem lub nicością”. Może te właśnie słowa Hrabiego Henryka, zaakcentowane w tekście Nie-Boskiej komedii Zygmunta Krasińskiego, stanowią klucz do znakomitej inscenizacji Jerzego Grzegorzewskiego, który ostatnim w tym sezonie spektaklem w Teatrze Narodowym sięgnął po Nie-Boską powtórnie.

Reżyser zachłysnął się dojrzałością intelektualną Krasińskiego, któremu w proroczej wizji ludzkości dorównywał jedynie Norwid.

Istota dramatu
Spektakl Grzegorzewskiego ma wszelkie cechy „impresji na temat”. Zwłaszcza że tekst Nie-Boskiej nie tylko został skrócony, ale także uzupełniony o fragmenty nieznanych poematów Krasińskiego. Ale jest to impresja, która nie tylko nie kaleczy dzieła, ale wydobywa z niego to wszystko, co stanowi istotę dramatu. Taki sposób odczytania tekstu, rozłożenia akcentów tak, by wszystko stało się jasne jak błyskawica i logiczne jak rozwiązanie zawiłej szarady, cechuje najlepsze inscenizacje Grzegorzewskiego, których nie da się już określić jedynie eksperymentem artystycznym.

Nie-Boska w Narodowym to próba dotknięcia tego, co w nas wielkie i co w nas małe, to bolesny rejestr pomyłek tych, którzy w imię szlachetnej idei uszczęśliwienia ludzkości przyznali sobie Boskie prawo kreatorów, odrzucając to, co najważniejsze: miłość, którą Bóg ofiarował człowiekowi w swojej ogromnej pokorze.

Bohaterowie
Dwóch wielkich ludzi idei, Hrabia Henryk i wódz rewolucjonistów Pankracy. Obaj o niezwykłym potencjale intelektualnym, obaj czyści w swoich intencjach i obaj przeraźliwie samotni; otoczeni zgrają ludzi małych i chciwych, sprzedajnych i żądnych władzy. Czy istnieje jakakolwiek idea, która usprawiedliwiałaby zbrodnie, które znaczą zwycięstwo? Czy istnieje idealny świat, świat poezji, świat sztuki, dla którego artysta miałby prawo podeptać uczucia swoich bliskich?

Zarówno Henryk, jak i Pankracy odkupują swoje winy ogromnym cierpieniem. Wychodzimy z teatru z poczuciem ich klęski, ale przecież i wielkości. Przywołując po drodze słowa Norwida: „Żadnego z takich jak ty, świat nie może od razu przyjąć na spokojne łoże i nie przyjmował nigdy jak wiek wiekiem”. Ludzie pasji, ludzie nietuzinkowi są skazani na przegraną. Ale ta przegrana ma głębsze podłoże niż podłość tych, dla których walczą. Stąd wyraźny podział tekstu dzieła na dwie pozornie różne części. Przyjęło się uważać, że pierwsza ukazuje dramat niespełnionego artysty, którego zniszczyło nieosiągalne pragnienie doskonałości, druga zaś to dramat społeczny, w którym przegrywa zarówno fanatyk rewolucji jako jedynej drogi do sprawiedliwości społecznej, jak i ten, który w rewolucji widzi jedynie upust dla najniższych ludzkich instynktów, zagładę wartości i śmierć niewinnych.
Czy wszystko stracone?

Uważny sposób odczytania tekstu przez Grzegorzewskiego ukazuje dramat Krasińskiego jako niezdolność człowieka do odczytania najprostszego Boskiego przesłania: odrodzenie świata, przeobrażenie człowieka może nastąpić jedynie przez miłość. Słowa Pankracego kończące sztukę: „Galilaee vicisti”, wzmacnia reżyser wstrząsającym obrazem samoukrzyżowania. Gwoździe, które wbija sobie w dłoń wódz zwycięskiej rewolucji to wymowny komentarz. Ekspiacja, która być może przychodzi za późno. Ale czy wszystko jest stracone?

Czy sztuka robiłaby takie wrażenie, gdyby nie znakomita interpretacja ról? Jerzy Englert w roli Hrabiego Henryka znalazł w sobie nieoczekiwanie tragiczny rys, pogłębiający dramat bohatera o dotąd nieznane u tego aktora tony. Jerzy Radziwiłowicz jako Pankracy stara się chłodnym bagażem intelektualnym ukryć tragedię człowieka, który nagle odkrywa, że w swoich kalkulacjach popełnił kardynalny błąd. I wreszcie przepiękna rola Doroty Landowskiej. Jej Maria z ofiary staje się oskarżycielem, tym bardziej tragicznym, że do końca kocha.
Działa na emocje, urzeka urodą.

Niekonwencjonalnie, bo eksponując zarówno kalectwo, jak i pewien stan „nawiedzenia” ustawił reżyser rolę Orcia granego przez Beatę Fudalej. Kształt plastyczny dopełnia ramy przemyślanego od początku do końca spektaklu, który zebrał jednak również głosy krytyczne za zbyt skąpo pokazaną wizję rewolucji. Cóż, obrazów poświęconych zgubnym skutkom rewolucji mieliśmy wiele, zarówno w teatrze, jak i w kinie, by wspomnieć choćby Przedwiośnie. Nic więc dziwnego, że reżyser tej miary pokusił się o szerszy kontekst filozoficzny, do czego tekst Krasińskiego jest jakby stworzony, nie gubiąc z pola widzenia gorzkiej refleksji społecznej.
I jeszcze jedno: nie jest to przedstawienie przeintelektualizowane, trafia zarówno do widzów szukających w teatrze nowych znaczeń, jak i do tak zwanej szerokiej publiczności. Spektakl działa na emocje, co u Grzegorzewskiego nieczęste, i urzeka urodą obrazu.