Inny Don Juan artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Dziennik Bałtycki” nr 40
  • data publikacji
  • 1997/02/17

Inny Don Juan

Gdańska publiczność bardzo długo oklaskiwała zespół warszawskiego Teatru Studio, który przez dwa wieczory gościnnie występował na scenie Teatru Wybrzeże ze spektaklami Don Juana Moliera w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego.

Była owacja na stojąco — wyraz najwyższego uznania — dla przedstawienia, a nade wszystko dla jego wykonawców. Don Juan, którego mieliśmy okazję zobaczyć w Gdańsku blisko rok po jego stołecznej premierze, odbiega od znanych nam dotychczas inscenizacji tej sztuki. Dzieje się tak za sprawą samego jej scenicznego kształtu, ale nie tylko. Tekst Moliera słyszymy bowiem w innym przekładzie. Dokonał go Jerzy Radziwiłowicz i jest to tłumaczenie naprawdę bardzo dobre, bo wydobywające owo drugie dno tej komedii, jej ton poważny i tragiczny. Przedstawiona w Don Juanie historia nałogowego, by tak rzec, uwodziciela, przyjemność miłości znajdującego w ciągłej jej odmianie, jest fragmentami istotnie zabawna, nawet farsowa. Ma jednak podtekst filozoficzny i znacznie głębszy sens, co w przeszłości wielokrotnie zamykało jej dostęp na sceny.

Tytułowy bohater nie tylko neguje istnienie Boga, lecz także cynicznie podważa wszelkie normy obyczajowe, moralne i etyczne. Tak podłe życie musi nań sprowadzić podłą śmierć, o czym przekonany jest jego sługa Sganarel. Don Juan, głuchy na wszelkie argumenty, głuchy nawet na metafizyczne sygnały, trwa niewzruszenie w swym postępowaniu, a gdy w końcu deklaruje odmianę, to też fałszywie, jako obłudną grę z otoczeniem. A mimo to jawi się nam jako postać na miarę tragiczną, bardziej godna może współczucia niż potępienia, które zresztą na siebie ściąga.

Tak też, poważnie, interpretuje Don Juana Jerzy Radziwiłowicz, grający tytułowego bohatera w warszawskim przedstawieniu. Pomiędzy nim a pozostałymi postaciami sztuki istnieje od początku dystans dzielący komedię i dramat, komedię ludzkich namiętności, łatwych podbojów i szybkich rozczarowań oraz dramat człowieka, który wiodąc bujne życie zdobywcy, jest w istocie człowiekiem znużonym, zagubionym w życiowym labiryncie i nieszczęśliwym. Bluźniercą, buntownikiem wobec reguł i nakazów, który chcąc żyć w zgodzie z samym sobą, nie znajduje ani wewnętrznego spokoju ani prawdziwego szczęścia w życiu i świecie pozorów.

Don Juan Grzegorzewskiego to „komediodramat”, w którym komizm przedni i czysty pojawia się właściwie tylko w scenach z wieśniakami: Karolką (Anna Majcher) i Piotrkiem (świetny Wojciech Malajkat). W innych fragmentach nie brakuje wprawdzie zabawnych akcentów — zwłaszcza w słowach, gestach, sytuacjach, lecz to już komizm naznaczony powagą dramatu głównego bohatera. Jego sługa Sganarel (doskonały Jan Peszek), owszem, bywa śmieszny, ale jest to śmieszność raczej błazeńska, a więc podszyta goryczą kogoś, kto ma świadomość nadciągającej katastrofy.

Kształt teatralny warszawskiej inscenizacji jest niebanalny za sprawą scenografii Barbary Hanickiej, muzyki Stanisława Radwana i sposobu, w jaki reżyser kreuje swoją sceniczną wizję. Pełno w niej cytatów, znaków i aluzji, nie zawsze i nie dla wszystkich czytelnych, dających się rozmaicie interpretować. Ale niezależnie od tego, czy istotnie kluczem do postaci Sganarela jest biografia Artauda, a labirynt z pałacami i piramidą to piekielny labirynt kultury, rację wypada przyznać krytykowi, który nazwał to przedstawienie „ogrodem o rozwidlających się ścieżkach”, „wieloznaczną grą sztuki z samą sobą”.