Mało „Wesela” — dużo zastrzeżeń artykuł

Informacje o tekście źródłowym

Mało „Wesela” — dużo zastrzeżeń

Prawie 70 lat minęło od chwili, kiedy „w rozśpiewanej chacie” w Bronowicach odbyło się wesele poety Lucjana Rydla z Jagusią Mikołajczykówną — co, jak wiemy, stało się dla Wyspiańskiego inspiracją do napisania Wesela.

Dziś Bronowice, wówczas „wieś spokojna”, stały się przedmieściem Krakowa. Podobnie zresztą zmieniło się w międzyczasie mnóstwo innych spraw. Jednakże fenomen Wesela trwa nadal. W dalszym też ciągu fascynuje nas bogactwo myśli, wizji i form tego na pewno najznakomitszego dramatu polskiego XX wieku. Sztuki, której realizm zmienia się często w fantazję, a z kolei fantazja nabiera rumieńców rzeczywistości odbijając wielorakie pasje, zainteresowania, propozycje formalne genialnego poety, dramaturga, malarza, historiozofa. Wiele tu również pozornych antynomii, które, nakładając się na siebie, tworzą osobliwą mozaikę poetyki Wyspiańskiego — tradycjonalisty, a równocześnie głosiciela nowatorskich koncepcji dramaturgicznych.

Jako „pogrobowiec romantyzmu” z wielką odwagą odsłania nasze słabości narodowe, zrodzone właśnie „z czadu poetyczności romantycznej”, a równocześnie z nie mniejszą odwagą prekursorską toruje teatrowi polskiemu nowe drogi.

Prawda, że nie sposób zgodzić się dzisiaj z takim np. założeniem modernistów, iż w sztuce nie należy w sposób bezpośredni odtwarzać stanów psychicznych, lecz demonstrować je poprzez podkładanie symboli, często niełatwych do odcyfrowania. Niemniej niezwykle awangardowy rytm dramatyczny sztuk autora Wyzwolenia zaskakuje dziś nawet tych, którzy patrzą na Wesele poprzez deklaracje Rzeczy listopadowej, czerpiącej soki swego nowatorstwa właśnie… od Wyspiańskiego.
A aktualność myśli społeczno-politycznej Wesela, tego „dramatu sumienia narodowego”?

W różnych okresach czasu sumienie to uczulone było i będzie na różne sprawy, tym samym więc przygasło wiele zasadniczych ongiś problemów Wesela.

Do przeszłości należy przede wszystkim sprawa walki o wyzwolenie narodowe. Z pewnym dystansem spoglądamy na takie kluczowe wówczas problemy, jak konflikt między inteligentem a chłopem „przez którego pierś przeszedł zloty pług karmazyna”. Zwietrzał kompletnie polityczny program Stańczyków. Anachronizmem stała się propozycja „przecięcia kosą chłopską gordyjskiego węzła problemu narodowego”. Rzeczywistość historyczna ustaliła już, jaka ma być nasza Polska. Niemniej aktualne pozostało pytanie: jaka ma być postawa społeczno-ideowa Polaka? Odpowiedź zaś na to znajdujemy właśnie w Weselu, piętnującym chocholi taniec marazmu i bierności, powielanie pięknych lecz czczych frazesów, apoteozującym natomiast konkretność działania — czyn!

Tak więc — powtarzam — aktualność Wesela trwa. Narastają komentarze, kontynuowane są propozycje i próby, ażeby wizjom Wyspiańskiego dać coraz, to inny kształt inscenizacyjny. Propozycje często bardzo ciekawe, a często wręcz absurdalne, bo przecież szokujące „inaczej” nie zawsze znaczy „lepiej”.

Ze względu na osobliwy charakter Wesela, którego wznowieniem Teatr im. Jaracza postanowił uczcić 100-lecie urodzin Wyspiańskiego, niektórzy z nas żywili nieśmiałą nadzieję, że reżyser Jerzy Grzegorzewski uderzy w odmienny nieco ton i zaprezentuje nam Wesele istotnie Wyspiańskiego. Że, nie lękając się etykietki „tradycjonalista”, wystąpi on ze spektaklem ściśle opartym o didaskalia autora — to znaczy w takim kształcie scenicznym, w jakim wymarzył to kiedyś sam Wyspiański.

Naturalnie nie wolno winić Grzegorzewskiego, że rozczarował nadzieje optymistów i że skorzystał z prawa, jakie wywalczyli sobie dzisiejsi inscenizatorzy, korygujący koncepcje autora. Chodzi jednak o to, że propozycje jego bardzo dyskusyjne, wywołują wśród widzów ugruntowane sprzeciwy.

Wynikają one przede wszystkim z faktu, że reżyser Jerzy Grzegorzewski nie znalazł poparcia Jerzego Grzegorzewskiego-scenografa. Prymitywne, zbite z desek, a pobielane wapnem wielkie skrzynie-kojce (dobre może w sztuce konstruktywistyczno-ekspresjonistycznej!) nie stworzyły odpowiedniego klimatu dla tej sztuki, która — pełna poezji i poetyczności — przemawia do naszej uczuciowości.

Nieudanym eksperymentem było również połączenie ironiczno-satyrycznego aktu I z „wizyjnym” aktem II — a więc aktów o zupełnie odmiennych nastrojach i natężeniach dramatycznych. Nie ułatwiło to widzowi odnalezienia właściwego sensu owej parady widm i ich dialogu z żywymi. W dodatku wklejono tu również fragmenty aktu III, w rezultacie czego ta część spektaklu trwała bez przerwy prawie dwie godziny, nużąc widzów: tym bardziej, że zakończono ją eksponowaniem pijackich wypowiedzi Nosa.

Akt II Wesela był i jest dla inscenizatorów istotnie niełatwy. Występujące tu „osoby dramatu” oglądaliśmy też w różnych interpretacjach konwencjach: i jako cienie — widma, i jako postacie niemal realistyczne. W przedstawieniu łódzkim zmaterializowano je bez właściwej konsekwencji.

Wernyhora, znany nam dobrze z obrazu Maki, tu zjawia się jako… cudaczny „dziadek Mróz”, ze sztucznym marsem na czole, a z prawdziwym budzikiem pod kożuchem. Upiór Szeli (jakże różny w osądach Wyspiańskiego od Szeli Brunona Jasieńskiego!) w swym skrajnym naturalizmie przypominał galernika z jarmarcznego widowiska. Zupełnie przepadła demoniczna ironia Chochola. Rozmowa między Poetą a Rycerzem Czarnym stała pod znakiem naiwnego symbolizmu. Racje i argumenty Stańczyka w jego arcyważnym dialogu z Dziennikarzem pozbawione były siły przekonywającej.

Mnożąc zarzuty, zanotujmy, jednakie kilka interesujących kreacji aktorskich. Ewa Mirowska jako szlachetna w hieratycznym geście Rachel pięknie uderzyła w ton poetyckiej egzaltacji. Janusz Gajos, początkowo zamaszysty i junacki w i Jaśka, ze szczerą rozpaczą konstatował potem, że „ostał mu się jeno sznur”. Feliks Żukowski stworzył wiarygodny typ polskiego Żyda bez tendencji do skarykaturowania tej charakterystycznej postaci. Stylową Radczynią była Maria Kozierska, „skąpanym w gorącości” Czepcem — Jan Tesarz, dobrze czującą rzeczywistość Panną Młodą — Barbara Wałkówna. Pięknie podawała wiersz Mirosława Marcheluk (Maryna); zgodnie z relacjami Boya Andrzej Głoskowski jako Pan Młody „gadał, gadał i gadał”. Rolę Hetmana interesująco z wielkim nerwem dramatycznym zagrał Mieczysław Szargan, zwrócił też na siebie uwagę Józef Łodyński (Dziad). W roli Gospodarza wystąpił Kazimierz Talarczyk, Dziennikarza — Kazimierz Iwiński, Kliminy — Zofia Wilczyńska itd.

Dodajmy jeszcze, że nie zmieniono na drobne wielkiego ładunku emocjonalnego finału — stanowiącego punkt kulminacyjny Wesela: i pod jego też wstrząsającym wrażeniem opuszczamy Teatr Rozmaitości.