Śmierć człowieka artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Literatura” nr 36
  • data publikacji
  • 1978/09/07

Śmierć człowieka

Dziesięć lat temu Różewicz chciał napisać sztukę o śmierci. Sztuki tej nie napisał. „Zastąpiło” ją długie opowiadanie Śmierć w starych dekoracjach. Grzegorzewski zaadaptował to od­powiadanie i pokazał, nie na scenie, ale na widowni Teatru Polskiego we Wrocławiu. Jego przedstawienie — naj­ciekawsze ze wszystkich spektakli ostatniego sezonu — absolutnie z litery i ducha opowieści Różewicza poczęte, jest przecież czymś od niej innym.

Śmierć w starych dekoracjach, mimo tak jednoznacznego tytułu, z zewnątrz wydaje się niemal reportażem, opisem (czy wspomnieniem) podróży do Włoch. Opisów takich, gdzie każdy krok poka­zywany był jak przekraczanie bariery, a każde spojrzenie jako uświadomienie kompleksu, było — szczególnie w la­tach pięćdziesiątych — bardzo dużo. Zresztą i dzisiaj wędrówki skąpo upo­sażonych w dewizy rodaków do krain kapitalizmu są pod wieloma względa­mi podobne. Cóż się tu nie miesza: i poczucie prowincjonalizmu, i zasko­czenie faktem, że tu Europa, a tu my — Azja, Bałkany i stare, sarmackie „Drang nach Westen” — oszołomienie i rozczarowanie. Całe kłębowisko uczuć i odczuć znane każdemu, kto normal­nie, z pustawą kieszenią na Zachód wo­jażował, obce zupełnie zaopatrzonym w czarnorynkowe dewizy prywaciarzom, pracownikom handlu zagranicznego i zahartowanym korespondentom, którzy nas o różnych klęskach żywiołowych, bezzrobociu i innych ekscesach zawiada­miają. Różewiczowi oczywiście chodziło o coś innego. Poprzez narrację w pierwszej osobie buduje on postać swojego „bohatera” — przeciętnego czło­wieka z Radomska czy Radomia, rzuco­nego w Wielki Świat, który na miarę swoich możliwości poznaje on od ku­chennych schodów. Inna sprawa, że ów „bohater”-narrator opatrzony jest spojrzeniem, ironią i autoironią Róże­wicza, bo przecież choćby i Sienkiewicz po trosze był albo chciał być Wołody­jowskim, Podlipiętą czy Kmicicem… Jednakże i ta warstwa opowiadnia Różewicza, choć w swoim rodzaju doskonała, nie jest dla niego najważniejsza. Pisze o tym w opublikowanym już po pierwodruku Śmierci odautorskim ko­mentarzu:

[...] opowiadam w tej książce o życiu w starych dekoracjach-konwencjach, które zo­stały zbudowane w przeszłości i przetrwa­ły w różnych formach społecznych, oby­czajowych, politycznych do naszych cza­sów, [...] „Bohater” tego opowiadania do­piero w godzinie śmierci ma przeczucie, że prawie całe życie spędził wśród zakazów i nakazów, pojęć, idei i symbolów, które byty atrapami. Jego walka o godność polega na tym, że chce zrozumieć świat, w któ­rym żyje. [...] Zanim mój „bohater” umarł, zrozumiał, że „sfinks”, na którego patrzy, jest fałszywy, że jest atrapą ulepioną z gip­su, szmat i papieru przez wielogłowego de­koratora. Oto prawdziwe oblicze świata, w które spojrzał umierający. Ale nie Jest to tylko spojrzenie na otaczającą rzeczywistość. Jest to także spojrzenie w oczy „tajem­nicy”. W mistyczne oblicze naszego życia. Ten gipsowy „sfinks” to symbol mistyki i mistyfikacji, prawdziwe oblicze ostatniej tajemnicy, której spojrzał w oczy umierają­cy. Koniec. Nie ma tajemnicy. Śmierć w starych dekoracjach jest opowiadaniem skierowanym przeciwko mistyce w życiu i przeciwko mistyce śmierci.

Ten komentarz na pewno pomaga zrozumieć historię starzejącego się „sza­rego” człowieka, który udał się do Wiecznego Miasta i spędził ostatnie ty­godnie swego życia na obronie własnej godności, a potem umarł, nie na dziedzińcu św. Piotra, nie u stóp ka­miennego posągu chrześcijańskiego czy pogańskiego Boga, których tam tak peł­no, ale wśród tandetnych i w założeniu swoim fałszywych dekoracji operowych, naprzeciwko paskudnej, gipsowej figu­ry sfinksa. Ale zanim Różewicz spo­rządził ten komentarz, napisał ostatnie zdanie narracji swojego opowiadania, gdzie: „[...] wśród papierowych gór, nad płóciennym niebieskim jeziorem w ciemności w samym jej błękitnym środ­ku zaśpiewał ptak i czarne wargi zaczęły się powoli rozchylać”. Tylko tyle w całym jego opowiadaniu jest słów o śmierci. Jak można sądzić, również na podstawie owego komentarza, Różewicz chciał napisać nie tylko książkę skie­rowaną przeciwko mistyce życia i śmierci, ale chciał także napisać rzecz anty- i postegzystencjalistyczną. Chciał przeciwstawić się autorowi, którego tak często wspomina, tak ceni i z którym polemizował bezpośrednio, przetwarza­jąc na sztukę jego Głodomora. Powie­dział, że nie chciał pisać o „życiu ku śmierci”, ale po prostu o życiu, które nagle zostaje przerwane. Chciał podejść do pytania o życie i śmierć od zupełnie innej strony niż Kafka, przeciwstawić się jakiemukolwiek symbolizowaniu czy wyolbrzymianiu, chciał też (o czym mó­wi wprost) odżegnać się od poszukiwa­nia Huxleyowskiej „dziury w murze” i doszedł ostatecznie do tej samej, co in­ni, zagadki; choć usiłował całkowicie skompromitować zadającego ją sfinksa — przemieniając go w fałszywą dekora­cję z gipsu i papieru — otworzyły mu się w jego kukle czarne usta, które dopiero post factum zapełnił swoim ko­mentarzem.

Prawie całe przedstawienie Grzego­rzewskiego utrzymane jest w tonacji ostatnich słów powieści. Nawet ko­miczna i wywołująca wybuchy śmiechu scena z Jadziakiem w samolocie wyglą­da tak, jakby usadzeni w fotelach pa­sażerowie lecieli nie na Fiumicino, ale do Hadesu. Sceneria widowiska to o­gromna widownia Teatru Polskiego, wy­piętrzająca się rzędami balkonów, czar­na, czasem tylko rozjaśniana, pusta i pełna tajemnicy, jak usta Sfinksa z dekoracji, teatralna, ale prawdziwa jak ciemność, która jest brakiem światła. Grzegorzewski komponuje spektakl ze słów, z narracji, postaci pojawiających się w mroku i niknących w przestrzeni, z muzyki, która nadaje całości zwolnio­ny, skłaniający się ku zamieraniu i nie­pokojący skupionych na scenie widzów rytm. Osiąga rzadko spotykaną jedność tekstu ruchu, dźwięku, światła i ciemności. Gra sztukę wziętą ze Śmierci w starych dekoracjach, sztukę o śmier­ci w teatrze, który jest i rzymskim Co­losseum, i włoską operą, i dziedzińcem San Pietro i czarną dziurą otwierającą się w paśmie życia.

Trudno to przedstawienie dzielić na poszczególne sceny, wyławiać to, co naj­lepsze. Ale najbardziej chyba zostaje w pamięci — najpierw — wymyślona przez Grzegorzewskiego brawurowa i tragikomiczna, popisowa aria podstarza­łej i kabotyńskiej, włoskiej primadonny, wspanale wykonana przez Nowia­szaka, a potem już tylko moment, kiedy „bohater”-narrator (Wojciech) siedzi samotnie w rzędzie pustych foteli i wkoło niego pełgają płomyki, które powoli strzelają coraz niżej i gasną.

Opierając się na konkretnym, znaczą­cym literackim materiale zbudował tu­taj Grzegorzewski — za autorem i przeciwko autorowi tekstu — własną kompozycję teatralną, konsekwentną i określoną, gdzie każdy z elementów służy jednemu celowi: przewrotnej grze z opowiadaniem Różewicza, grze o py­tania, grze w tajemnicę, na którą nie ma odpowiedzi.

W tym spektaklu, podobnie jak w Śmierci w starych dekoracjach i w ca­łej twórczości Różewicza, nie ma na pewno mistyki. Ale nie ma też Różewi­czowskiego sensualizmu, ani jego soma­tycznej wizji świata. Kawałki najbar­dziej naskórkowej, najbardziej „real­nej”, „dotykalnej” rzeczywistości, z któ­rych Różewicz buduje swoje sztuki i swoje wiersze, zostały przez Grzego­rzewskiego jeszcze bardziej porozbija­ne i zawieszone w ciemnej pustce, gdzie zaledwie majaczą kontury zamykające­go ją teatru — widowni, na której ni­kogo nie ma — poza pojawiającymi się i znikającymi postaciami z opowieści staruszka, który umierając zrozumiał, że to, co w życiu wydawało mu się „ważne”, było tylko fałszem, ale o tym, co ważne jest naprawdę — nikomu nie powiedział.