Męka twórcza w czystej formie artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Polityka” nr 41
  • data publikacji
  • 1998/10/10

Męka twórcza w czystej formie

A tak wspaniale zapowiadał się sam pomysł! Witkacy (który z raczkującym kinem naprawdę miał sporo do czynienia, lubił je, chociaż nie cenił) kręci eksperymentalną ekranizację Halki, mamy Zakopane, lata dwudzieste, na Gubałówce wylegują się na leżakach egzaltowane panny, dancing kusi czerwonymi światłami, górale w parzenicach i kierpcach filozofują słowami księdza Tischnera i opowiadają o Halce od Spinozów (mogli być na Podtatrzu Tischnerowscy Grecy, może być i Niderlandczyk), co się rzuciła do potoku. To wszystko przetopione w zwariowanym tyglu mistrza Jerzego Grzegorzewskiego mogło dać na deskach Narodowego rezultat choćby tak olśniewający, melancholijno-komiczny jak niegdysiejsze Usta milczą, dusza śpiewa w Studio. Nie wyszło. Otrzymaliśmy ciągnący się, pozbawiony dynamiki i tempa splot cytatów z rozmaitych sztuk Witkacego, jego poprzedników (Słowackiego, Wyspiańskiego) tudzież autocytatów z przedstawień samego Grzegorzewskiego (w tym skojarzenia tak odległe, jak Ameryka Kafki). Zapewne spoiwem tych odległych od siebie materii miał być sam „Vignac Stacy” robiący znane ze zdjęć miny, wygłaszający fragmenty tekstów teoretycznych i najwyraźniej cierpiący dotkliwe męki twórcze; nie wypadło to przekonująco, a w dodatku nic w grze Krzysztofa Wakulińskiego nie wskazywało na to, że aktor rozumie, co i w jakim celu mówi. Bodaj jedynym prawdziwie zachwycającym elementem tej niezbyt udanej Halki Spinozy było dwóch górali, jakich polska scena nigdy nie miała: Jerzy Radziwiłowicz i Zbigniew Zamachowski. Ich kroczki, leniwe spojrzenia, stoicki spokój filozofów, z których sam ksiądz Tischner się wywodzi, fenomenalnie odśpiewany przez Zamachowskiego Krywań… Dla tych gazdów warto było poświęcić wieczór.