„Noc” po „Nocy” artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Gazeta Wyborcza” nr 264
  • data publikacji
  • 2000/11/13

„Noc” po „Nocy”

Mam państwu do zakomunikowania miłą wiadomość: Jerzy Grzegorzewski poprawił Noc listopadową, przedstawienie, które trzy lata temu zainaugurowało jego dyrekcję w Teatrze Narodowym. Jednak wymowa spektaklu się nie zmieniła.

Jak pamiętamy, premiera Nocy listopadowej w listopadzie 1997 roku wywołała falę krytycznych recenzji i polemik. Reżyser odpowiedział na nie gorącym listem na łamach „Gazety Wyborczej”, w którym domagał się prawa do teatralnej formy. Forma tamtego przedstawienia nie była chyba jednak tak doskonała, jak by wynikało z listu, skoro po trzech latach jego autor powrócił do stolika reżyserskiego.

Jaki jest rezultat tego powrotu? Oglądając nową wersję Nocy listopadowej, nie można oprzeć się wrażeniu, że reżyser zmieniał inscenizację z recenzjami w ręku. Otóż wszystko, do czego krytyka zgłaszała wątpliwości, zostało z przedstawienia usunięte lub ograniczone. Nie ma już prologu z Wyzwolenia, który akcję spektaklu przenosił z Łazienek do teatru krakowskiego. Zniknął teatralny autotematyzm. Komedianci z teatru Rozmaitości już nie organizują zamieszek na ulicach powstańczej Warszawy, Chłopicki (Jan Englert) nie siedzi w teatralnej garderobie, Lelewel nie czyta z kartki libretta muzycznej części dramatu, bo go w ogóle w przedstawieniu nie ma. Książę Konstanty (Mariusz Benoit) nie zamyka już Joanny (Maja Ostaszewska) w szklanym fortepianie — teraz znajdują się tam liście. Piotr Wysocki (Mariusz Bonaszewski) nie rozrzuca rąk w patetycznych gestach i już tak nie krzyczy. Nie ma tłumu warszawian, którzy pchają lawetę z przykutym Walerianem Łukasińskim. W nowej wersji Łukasiński (w tej roli Olgierda Łukaszewicza zastąpił Józef Duriasz) wjeżdża na czymś w rodzaju stołu prosektoryjnego wyposażonego w kółka i mówi w ciszy ostatnie słowa sztuki: „Witaj jutrzenko swobody, za tobą zbawienia Słońce” głosem smutnym i słabym z wycieńczenia.

Przedstawienie skrócone o godzinę jest bardziej dynamiczne, obrazy są dopracowane, aktorstwo wyrównane, jednym słowem, jest znacznie lepiej niż na premierze przed trzema laty. Nie zmienia to jednak wymowy samej inscenizacji. Noc listopadowa Jerzego Grzegorzewskiego nadal nie jest rozrachunkiem z polską historią, ale grą z jej literackimi odbiciami. Tematem tego spektaklu nie jest przegrane powstanie, ale poezja Stanisława Wyspiańskiego, w której poeta zaklął niezapomnianą, historyczną chwilę z dziejów narodu. Można się w Teatrze Narodowym delektować poetyckimi obrazami, takimi jak wspaniała scena w łodzi Charona, którą płyną umarli powstańcy pospołu ze swymi rosyjskimi wrogami i zdrajcami, albo wjazd pomnika Jana III Sobieskiego do apartamentów Wielkiego Księcia lub też moment, gdy boginie przepięknie uderzają w metalowe gongi. Ale pytań o sens tego krwawo okupionego czynu, o relację między Polską a Rosją, o problem kolaboracji i zdrady spektakl nie stawia. Po skrótach nie ma zresztą wielu pretekstów do stawiania takich pytań, wypadły na przykład sceny samosądów na ulicach Warszawy, które przedstawiały powstanie w dwuznacznym świetle.

Różnice między głównymi rolami w obu przedstawieniach są natury kosmetycznej. W relacji Konstantego i Joanny dzisiaj, podobnie jak w pierwszej wersji, brakuje choć odrobiny zmysłowości, przy czym w nowej wersji ten brak jest bardziej widoczny, gdyż Joanna częściej mdleje, pozbawiając męża szans na bardziej intymne kontakty.

Z ról drugoplanowych warto wymienić Ewę Konstancję Bułhak w zabawnym epizodzie Aktorki napastowanej przez kolegę aktora oraz Łukasza Lewandowskiego, Grzegorza Małeckiego i Leszka Zduna w rolach trzech Satyrów, którzy organizują prowokacyjne przedstawienie w teatrze Rozmaitości. Zapada w pamięć szczególnie Lewandowski parodiujący napady wściekłości Wielkiego Księcia.

Grzegorzewski pokazuje, że nie jest obojętny na głosy krytyczne wobec własnej twórczości, a zarazem, że jest artystą konsekwentnym. Zmienia szczegóły, nie zmienia sensu swojego teatru. A że to teatr bardzo daleki od tego, czym się żyje dzisiaj w Polsce, to już inna sprawa.