Noc zaskoczenia artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Życie”
  • data publikacji
  • 1997/11/21

Noc zaskoczenia

Z wielkim zainteresowaniem oczekiwano tego przedstawienia. Przede wszystkim ze względu na autora. Wyspiański, poeta i geniusz sceny, ma dziś dla nas w wolnej Polsce tę wadę, że twórczość jego w wielkiej mierze dotyczy sprawy zniewolonego narodu.

Wyspiański stanowi część kanonu najwyższej narodowej kultury i jest z niej nieusuwalny. Przez związanie zaś z określoną kondycją państwa i narodu, która w tej chwili należy do przeszłości, wiele ze sztuk Wyspiańskiego, a na pewno Noc listopadowa może zabrzmieć jak msza za Ojczyznę. Jednak osoba reżysera, Jerzego Grzegorzewskiego, uśmierzała z góry te obawy, trudno bowiem spodziewać się po jego realizacji poszatkowanych Dziadów konwencjonalnego potraktowania Nocy listopadowej. Ale to też nie było pewne, w końcu scena narodowa, ma za cel utrwalanie tradycji, oblige…

Ta Noc listopadowa zaczyna się bardzo po Grzegorzewsku cytatem z Wyzwolenia. Reżyser (Krzysztof Wakuliński) przemierza dwukrotnie na ukos scenę, co daje lekki efekt komiczny. „A my mamy wielką scenę: dwadzieścia kroków wszerz i wzdłużv zamienia kilka słów z Konradem (Ryszardem Baryczem) i Muzą (Teresa Budzisz Krzyżanowska). Potem dopiero zaczyna się Noc….

Muza w okamgnieniu przemienia się w Pallas Atenę, zjawia się Nike w powłóczystych cielistych szatach na tle machiny z szarego sztucznego marmuru. Machina i te upozowane postaci przywołują nieodparcie obrazy ze złej opery. W tle natomiast widnieje ściana okien z małymi szybkami z zupełnie innej sztuki.

To materii pomieszanie będzie charakterystyczne dla całego przedstawienia. Jakby panował tu sprzeciw wobec podniosłości tematu. W scenie rozmowy Pallas z przywódcą powstania Wysockim (Mariusz Bonaszewski), ów bezradnie się miota. Wielki Książę Konstanty (Krzysztof Globisz) też jest postacią zdecydowanie komiczną. Nie tylko dlatego, że zabawnie i napuszenie siedzi w siodle pozując malarzowi, gdy służalczy Gendre (Andrzej Blumenfeld) leży przed nim na ziemi wznosząc rękę do góry.

Odnosi się wrażenie, że Książę Konstanty w tym przedstawieniu jest przez cały czas błaznem, czy wrzeszczy, tupie i wścieka się, boi czy kłóci się i robi sceny zazdrości Joannie (Dorota Segda). Zabawne też jest, kiedy mówi do niej zamkniętej w czymś w rodzaju przeszklonej trumny. I jest właśnie tak, że chociaż tych dwoje aktorów gra wyraziście, ostro charakteryzując postaci, pozostaje wrażenie jakby wszystko to kończyło się za szklaną szybą.

Także nieco przymglona jest scena W Teatrze Rozmaitości. Owszem, wiele się tu dzieje za kulisami, zwinnie poruszają się sylwetki Satyrów, aktorzy grają Fausta w umiarkowanie złym guście, Nike Napoleonidów kusi Chłopickiego sławą. Ale najważniejsze, tragiczne słowa tej sceny „Polonais, point des rêveries” — „Żadnych marzeń, Polacy” nie przechodzą przez rampę. A już czysto ozdobną wydaje się dodana scena melodramu, kiedy na scenie gra orkiestra ładną muzykę Stanisława Radwana i Lelewel (Jerzy Kamas) odczytuje z kartki uwagi Wyspiańskiego do antraktów muzycznych w Nocy listopadowej. Potem dopiero rozgrywa się właściwa scena w domu Lelewela, który czuwa przy łożu śmierci swego ojca (Michał Pawlicki), scena nie niosąca jednak wzruszeń.

I tak, sądzę, miało być. Chłodno, sztucznie, z dystansem, nawet jeśli krzykliwie jak w scenie Wielkiego Księcia z hr. Krasińskim (Daniel Olbrychski). Za to z wykorzystaniem całej maszynerii sceny, pomosty wznoszą się i opadają, co i raz zjeżdża inna kurtyna, niemal żadnej dosłowności, tylko sama esencja teatru. Aktorzy dobrze dostosowują się do konwencji.

Przedstawienie Grzegorzewskiego nie daje pokusy łatwych wzruszeń, ale miejscami zachwyca. Zwłaszcza w scenach walk, kiedy to postaci są w piękny, umowny a nie w logiczny sposób porozstawiane na scenie. Czy gdy jak w multiplikacyjnym obrazie na tylnej ścianie w oknach na górnym piętrze siedzą muzycy, a w dole, na de ściany powstańcy, jak na chwilę przed rozstrzelaniem. Na końcu zaś orszak pobitych, powstańców i umęczonego Łukasińskiego (Olgierd Łukaszewicz). Całości rytm nadaje powtarzające się słowo: „Przetrwanie”.

Ta dramatyczna, elegijna puenta musi wystarczyć tym, którzy widzą w Nocy listopadowej dramat narodowy, ale kto wie, może komuś uda się znaleźć inny klucz do arcydzieła Wyspiańskiego, żeby pozostając wielkim wzruszało.