Nota artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Kubły, kubły, miliony kubłów w zupie! Materiały ze studencko–doktoranckiej konferencji naukowej poświęconej teatrowi Jerzego Grzegorzewskiego”
  • data publikacji
  • 2008

Nota

Po śmierci Jerzego Grzegorzewskiego skłonny byłem sądzić, że w dziejach polskiego teatru zakończyła się epoka, której miarę przed stu laty wyznaczył Stanisław Wyspiański. Grzegorzewski był ostatnim wielkim sukcesorem Wyspiańskiego, z Teatru Narodowego uczynił jego symboliczny dom. Odchodząc, symbolicznie ten dom zamknął. Nie pozostawił, w moim przekonaniu, sukcesji, jeśli przez sukcesję rozumieć nie ciągłość instytucji, lecz dziedzictwo myśli.

Dziedziczenie nie oznacza naśladowania ani epigoństwa. Sukcesja wymaga dialogu, polemiki, sprzeciwu, buntu. Tradycja, jeśli ma być żywa, potrzebuje innowacji. W tym sensie pierwszymi spadkobiercami Wyspiańskiego byli innowatorzy tak odmienni jak Schiller i Osterwa. Szlakami, które wyznaczyli, szli artyści coraz bardziej niepodobni do siebie: Dejmek i Swinarski, Grotowski i Kantor. Grzegorzewski. Niezależnie od zasadniczych różnic estetycznych i ideowych, jedno ich, jak myślę łączyło: przekonanie, że teatr został powołany do celów nadzwyczajnych, zapewne tych, o których Mickiewicz mówił w Lekcji XVI.

W ostatnich latach życia Jerzego Grzegorzewskiego myśli, które kształtowały dwudziestowieczny teatr, wyraźnie straciły na znaczeniu. Grzegorzewski wydawał się jako artysta coraz bardziej osamotniony, a sceniczne arcydzieła, które niestrudzenie tworzył do końca, coraz silniej naznaczone były piętnem melancholii i śmierci. Dynamiczni i dziarscy heroldowie nowych prądów niszczyli je bezlitośnie. Dziś mogą już chyba odtrąbić swoje zwycięstwo.

Ich zwycięstwo oznacza nadejście całkiem nowego i całkiem innego teatru. Nie wydaje się, żeby ten nowy, inny teatr zajmował się przeszłością, troszczył o tradycję, podejmował dialog z poprzednikami. Nie widzę następców Grzegorzewskiego.

Ale są jeszcze ci, którzy zostali owładnięci jego sztuką jako widzowie i chcieliby swój zachwyt — olśnienie wyobraźni — wyrazić, opisać i zrozumieć. Refleksja krytyczna i naukowa co prawda ocala zaledwie fantomy przedstawień; w najlepszym razie, przyszpilając, czyni z nich kolekcję pięknych motyli. Leży to jednak, tak w naturze teatru, jak i motyla, że najżywsze zainteresowanie budzi wśród entomologów.