Notatka o Grzegorzewskim artykuł

Informacje o tekście źródłowym

Notatka o Grzegorzewskim

Można w teatrze Grzegorzew­skiego zobaczyć tylko sceniczne poematy, ładne kompozycje pla­styczne. Jednak trudno byłoby w takim przypadku znaleźć powód autentycznej fascynacji tym tea­trem u grupy widzów, może nie­wielkiej ale zaciekłej. Przedsta­wienia Jerzego Grzegorzewskie­go grzeją i ziębią w sposób tak dotkliwy, iż można podejrzewać, że wyrastają ponad estetykę, że dotykają jakiegoś bardzo rzeczy­wistego, bolesnego miejsca w na­szym odczuwaniu świata. Ten punkt, to miejsce nazywa się BRAK. Twórczość Grzegorzew­skiego opisuje wciąż i wciąż linie wokół wielkiego kręgu, któremu na imię BRAK.
Rzeczywistość sceniczna u Grzegorzewskiego często bliska wygaśnięcia, budowana z napomknień, przewrotności, o­wszem, również dekadenckich nastrojów, jest echem innej rze­czywistości: żywej, pełnej kształ­tów i barw, unerwionej, bogatej w komunikację i zdarzenia. Re­żyser pokazuje nam lichą pod­szewkę świata. Najdosłowniej: gdzieś tam tętnią błyszczące zda­rzenia, a tutaj twórca odwróco­nym ściegiem (czyli ruchem postaci aktorskich) „szyje” po dru­giej, marniejszej stronie. W przed­stawieniach pełno jest ciszy, ale ta cisza przypomina ból po utra­conej części ciała. Niby operację wykonano, pacjent żyje, ale puste miejsce boli. Nie ma rzeczywistości, ale pustka boli. Gorzkie, piękne, łagodne obrazy są lu­strem, w którym przeglądają się nasz głód i nasza tęsknota.

Jest to świat — przyznaję — wizji dość „wklęsłej”. Trzeba poddać się nastrojowi i najdosłowniej przesiąść się z tylnych rzędów widowni do pierwszych. Dobrze, dobrze, już to robię — powiedziałam do siebie po pierw­szej części Pułapki Tadeusza Różewicza i przesiadłam się z o­statniego rzędu do drugiego.

Grzegorzewski robi już drugie przedstawienie na podstawie u­tworu Tadeusza Różewicza.(Pierw­sze: rok 1978 Śmierć w sta­rych dekoracjach we wrocław­skim Teatrze Polskim). Niewątpli­wie istnieje pokrewieństwo wyo­braźni, wrażliwości obu artystów. Andrzej Falkiewicz poświęcił ca­ły esej zjawisku niespełnienia o­czekiwań czytelnika u Różewicza, czyli zjawisku braku.

Grzegorzewski przekłada Róże­wiczowską wizję na swój specy­ficzny język teatralny. Nie jest to przekład dosłowny, o nie! Słowo w spektaklu jest rdzeniem, słu­pem metalowym, wokół którego nawinięte są obrazy, nastroje, muzyki i cisze. Jednak wydaje się, że gęsta, teatralna przestrzeń, która ma napięcie starej, zetlałej tkaniny (za chwilę pęknie), jest dobrym odpowiednikiem świata myśli bohatera sztuki: Franza Kafki. Świat się rozpada, ludzie poruszają się przeważnie w je­den sposób: odchodząc od sie­bie (postaci chodzą pojedynczo, jedna za drugą, parami, równo­legle, przesuwają się „gombro­wiczowską” kupą — linie ruchu jednak, bez względu na wektor, zawsze mają charakter odśrod­kowy), prawie w ogóle nie ma komunikacji, nad sceną zawisło przeczucie holokaustu. W jednej ze scen to przeczucie materializu­je się z mocą szczególną. Przez swoją czystość i delikatność ta scena prosi o opis.

Rzecz dzieje się u Fryzjera. Po­mocnik fryzjera — Wyrostek bru­talnie znęca się nad klientem. Zmusza go do rozebrania się, a potem na jego nagich plecach rysuje węglem gwiazdę. Miękkie, żółte światło podkreśla bezbron­ność i kruchość ciała. Dwie pła­szczyzny wycinają z obu stron klienta (Pana — gra go Antoni Pszoniak) tunel, ciemną ścieżkę, drogę zagłady. Podnosząc ręce do góry, osaczony przez prze­strzeń, z której nie ma wyjścia. Pan powoli znika w tunelu. Je­szcze przez chwilę tylko żarzy się gwiazda narysowana na ple­cach. Tunel wciągający klienta zakładu fryzjerskiego jest prze­niesiony z innego czasu, bo przecież tuż obok, na drugim fotelu siedzi Franz Kafka i dostępuje zaszczytu golenia przez operetkowo-groteskowego Fryzjera. Fryzjer (brawurowo gra w tej roli Jacek Jarosz) zalewa poto­kiem bezładnej gadaniny Franza, akurat wtedy, gdy Pan znika w tunelu.

Aktor Grzegorzewskiego! To bardzo ciekawe zjawisko. Częs­to wskazywano, że jest to słaby, bo stały (stałością śrubki) punkt inscenizacji. Wizja reży­sera jest tak totalna, że nie zo­stawia już miejsca na indywi­dualną twórczość aktorską. Tak można ująć z grubsza zarzuty wysuwane pod adresem reżyse­ra. Trudno teraz je dyskutować. W każdym razie specyfika wizji Grzegorzewskiego (wspomniany brak komunikacji i częsty brak dramatyzmu) niejako z góry o­granicza pole twórczości aktorskiej. Być może, proponuje akto­rom innego rodzaju twórczość… na razie marzoną tylko, przeczu­waną. W Pułapce te marzenia sięgały nieraz po wyraz. Zwła­szcza w kreacjach Marka Wal­czewskiego i Olgierda Łukasze­wicza. Aktorom bardzo pomaga­ło słowo poety.

Słowo poetyckie jeszcze raz objawiło swoją uszlachetniającą i wspaniałą moc.