Nowa przygoda z Joyce’em artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Uważam Rze” nr 10
  • data publikacji
  • 2012/03/05

Nowa przygoda z Joyce’em

Czy Finneganów tren wielkiego Irlandczyka wzbudzi w Polsce tyle emocji co tłumaczenie jego Ulissesa ponad 40 lat temu?

Ukazanie się pełnego polskiego wydania Finnegans Wake, powstałego w 1939 r. najbardziej tajemniczego dzieła Jamesa Joyce’a (1882-1941) w tłumaczeniu Krzysztofa Bartnickiego, jest wydarzeniem literackim. Wątpię jednak, czy dorówna ono wybuchowi zainteresowania twórczością wielkiego pisarza, jakiego byłem świadkiem po wyjściu w 1969 r. jego Ulissesa w przekładzie Macieja Słomczyńskiego.

Mimo że od października 1956 r. nie wciskano już nam nachalnie literatury radzieckiej, ukazywały się klasyka i nowości światowe, to głód książki z Zachodu był wciąż duży. W przypadku Joyce’a doszedł jeszcze kompleks nieodrobionych lekcji. Przed wojną, dzięki m.in. przekładowi Jarosława Iwaszkiewicza, znane były wiersze Joyce’a, a w PRL wznawiano tłumaczony w 1931 r. przez Zygmunta Allana Portret artysty z czasów młodości, ale najważniejsze dzieła twórcy pozostawały niedostępne.

Mimo zaporowej ceny 100 zł (w epoce gdy za książkę płaciło się 10-20 zł) popyt na Ulissesa był olbrzymi. Sam mam egzemplarz z pamiętnego wydania PIW, zdobyty spod lady w zaprzyjaźnionej księgarni. Czterdziestotysięczny nakład miał dodruki, a do dziś ukazało się kilkanaście kolejnych edycji.

Ulissesa zapragnęli mieć wszyscy, nie tylko krytycy i studenci literatury Czy był czytany? Mówiono, że rodacy dzielili się wtedy na takich, którzy nie przebrnęli przez pierwsze strony; takich, którzy dotarli „prawie do końca”, ale nic nie zrozumieli, oraz na takich, którzy zasmakowawszy w Joysie, czytają dzieło przez całe życie.

Sam zaliczam się do tych ostatnich. Wytrenowany na lekturach Mirona Białoszewskiego czy Stanisława Czycza bez kłopotu poruszałem się wśród językowych rebusów dzieła. Z Ulissesem w kieszeni jeździłem do Dublina i Londynu. W Polsce nie opuściłem żadnej z ważnych inscenizacji Joyce’a. W gdańskim Teatrze Wybrzeże oglądałem Ulissesa – wyreżyserowaną w 1970 r. przez Zygmunta Hübnera sztukę Słomczyńskiego wg dzieła Joyce’a – ze świetnymi rolami Stanisława Igara (Bloom) i Haliny Winiarskiej (Molly).

Niezapomniane wrażenia pozostawiło warszawskie Bloomusalem, wystawione w 1974 r. przez Jerzego Grzegorzewskiego. Odyseje 38-letniego akwizytora Leopolda Blooma (Marek Walczewski) oraz 22-letniego poety Stefana Dedalusa (Andrzej Seweryn) rozgrywały się początkowo na tradycyjnej scenie Ateneum, potem zaś w szatni, zaaranżowanej na dublińską dzielnicę lupanarów.

Akcja, zgodnie z rytmem powieści Joyce’a i z chwiejnym krokiem podchmielonych bohaterów, toczyła się niespiesznie, wybuchając w coraz to innej części zaciemnionej przestrzeni. Skok napięcia przyniosła awantura z patrolem policji dublińskiej, po której protagoniści ewakuowali się podstawioną pod teatr taksówką. Na tym tle zupełnym rozczarowaniem było Nowe Bloomusalem Grzegorzewskiego w 1999 r. w Teatrze Narodowym.

Annę Livię z kolei — według fragmentu Finnegans Wake przełożonego przez Słomczyńskiego — oglądałem we wrocławskiej inscenizacji Kazimierza Brauna. Tłumaczeniu całości skomplikowanego dzieła Słomczyński nie podołał. Sztuka ta udała się wreszcie teraz, po latach pracy, Krzysztofowi Bartnickiemu, a Finneganów tren z pietyzmem wydała Korporacja Ha!art. Czeka nas nowa, fascynująca przygoda lektury Joyce’a!.