Nowy mizantrop artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Tygodnik Solidarność” nr 47
  • data publikacji
  • 1995/11/24

Nowy mizantrop

Czy znają Państwo obraz Piotra Bruegela przedstawiający mizantropa? Na tle wiejskiego pejzażu złodziejaszek, zamknięty w przezroczystej kuli symbolizującej świat, wykrada sakiewkę ubranemu na czarno starcowi, który wydaje się tym faktem zupełnie nie przejmować. U dołu obrazu widnieje napis, który definiuje postawę mizantropa: „Ponieważ świat jest wiarołomny, przyoblekam strój żałobny”.

Słowa te mogłyby być mottem Mizantropa Moliera, a i sam obraz Bruegela pasuje do sytuacji z Molierowskiego dramatu. Główny bohater — Alcest — przegrywa sprawę, w której racja była po jego stronie. Cóż, rzecz dzieje się w czasach, kiedy światu można zarzucić wszystko — z wyjątkiem sprawiedliwości. Na szczęście Alcesta stać na honorowe podniesienie konsekwencji takiego wyroku (pozwala się okradać jak mizantrop Bruegela!)…

W przedstawieniu Ewy Bułhak, zealizowanym w warszawskim Teatrze Studio, Alcest jest bardzo młody (gra go zresztą znakomicie Wojciech Malajkat). Tak młody, że raczej można go posądzić o młodzieńczy idealizm, niż pomówić o mizantropie. Dopiero jego dyskusje z przyjacielem — Filintem (interesująca kreacja Andrzeja Blumenfelda) udowadniają, że jest to człowiek, który poznał dobrze „wielki świat” i nie znalazł w nim dla siebie miejsca. Dlaczego? Ponieważ nie ma w tym świecie szczerości, uczciwości, przyjaźni ani miłości. Alcest nie chce iść na najmniejszy kompromis ze środowiskiem, którym reguły gry określają: plotka, lizusostwo, „znajomości” oraz bogactwo. „Pieniądze” i „wpływy” to słowa, które są magicznymi kluczami mogącymi otworzyć drzwi wszystkich domów, z jednym wyjątkiem — domu Alcesta.

Można zapytać: co trzyma mizantropa wśród stada zakłamanych istot, które zupełnie mu już obmierzły? Oczywiście — miłość. Alcest jest bez pamięci zakochany w pięknej Celimenie (urocza w tej roli Joanna Trzepiecińska) — jednej z kreatorek tego świata obłudy. Mistrzyni obmowy, admiratorka kontenansu — przepiękna wdówka prowadzi salon, w którym przyjmie każdego, kto choć trochę liczy się „na dworze” — a więc może pomóc lub zaszkodzić.

Naiwny mizantrop liczy na wyrwanie ukochanej z ziejącego podłością kręgu towarzyskiego. Jednak jego nieporadne próby (raczej nie jest typem salonowego dżentelmena) nie zdają się na nic. Celimena nazbyt kocha ten „wielki” światek, aby się go wyrzec dla jakiegoś narwańca. Co więcej — życia poza swoim salonem nie widzi. Koniec jest więc żałosny. Alcest przegrywa proces, a na dodatek wychodzi na jaw nędzna intryga Celimeny, co rozwiewa ostatni iluzje nieszczęsnego kochanka…

W wykorzystanym w tym przedstawieniu wolnym przekładzie prozą Jana Kotta — zgorzkniały młody mizantrop odchodzi więc tam, „gdzie nie ma ludzi. Jeśli jest takie miejsce”.

Słów kilka warto poświęcić scenografii Krystyny Kamler i muzyce Stanisława Radwana. Interesująca, „dynamiczna” imitacja salonu (aktorzy sami przesuwają duże czarne bloki dekoracji) współgra z postmodernistycznym — a więc pretensjonalnym i niewygodnym — umeblowaniem, które świadczy o wyjątkowo złym guście właścicielki (Celimeny) — gdzie ten Alcest miał oczy! Tło muzyczne w tym spektaklu jest wykonywane przez autentyczną wiolonczelistkę siedzącą na scenie, co nadaje przedstawieniu posmak kameralistyki rodem z czasów Moliera.

Pomieszanie współczesnego języka teatru z ukłonami w stronę XVIII wieku (tylko niektórzy aktorzy ubrani są w „stroje z epoki”) oraz użycie uwspółcześniającego przekładu Kotta sprawiają, że inscenizacja sztuki Moliera nabrała nowego blasku i uaktualniła jej przesłanie: czy prostolinijny i uczciwy człowiek może w konfrontacji ze światem zostać jedynie mizantropem? Warto obejrzeć to przedstawienie, gdyż tak postawiony problem nie powinien pozostać pytaniem retorycznym.