Pinter i aktorzy artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Życie Warszawy” nr 292
  • data publikacji
  • 1984/12/07

Pinter i aktorzy

Harold Pinter uznawany jest za czołowego przedstawiciela współczesnej dramaturgii brytyjskiej. Jego sztuki, kiedyś nazbyt awangardowe i elitarne, zyskały sobie z czasem zainteresowanie publiczności, chociaż kreują przed widzem dość przykry obraz natury człowieka, stosunków międzyludzkich, współczesnej europejskiej rzeczywistości. Otaczający nas świat, ludzie, nawet nasza własna podświadomość, to sfera nieustannego zagrożenia. Ta absurdalna — na oko — konkluzja twórczości Pintera nie może zdobyć szerokiej akceptacji. Ale przyciąga do teatru człowieka, któremu z takich czy innych powodów żyje się w dzisiejszym świecie coraz trudniej. I każe myśleć.
Sztuki Pintera, misternie konstruowane z oszczędnych dialogów, aluzyjnych słów, ściśle określonych wnętrz i rekwizytów, ze znaczących pauz zamierzonego milczenie, są zarazem pociągającym materiałem literackim dla reżysera, a jeszcze bardziej dla aktorów. Pozwalają ukazać na scenie aktorski warsztat, rozwinąć skrzydła indywidualnej aktorskiej inwencji. Aktorzy, zwłaszcza wybitni, lubią grać w sztukach Pintera. Ich niejasność i wieloznaczność, subtelność i aluzyjność staje się dla aktora rzadką okazją twórczego dopełnienia zarysowanego w tekście obrazu rzeczywistości. Wydobycie z suchego tekstu specyficznej pinterowskiej atmosfery życiowej pustki i walki — przy udziale aktorskich osobowości — to z kolei zadanie reżysera, tyleż wdzięczne, co trudne, bo wymagające poetyckiej wrażliwości na to, co nieuchwytne, głęboko w człowieku ukryte, zamaskowane…

Premiera Dawnych czasów Pintera w Teatrze Studio była wydarzeniem oczekiwanym z wielu powodów. Również i dlatego, że Jerzy Grzegorzewski sięgnął po tekst, który jeszcze nie tak dawno, bo dwanaście lat temu, wprowadził na polską scenę Erwin Axer, w doskonałej, pamiętnej jeszcze dla wielu obsadzie. Kate grała wówczas Zofia Mrozowska, Annę — Halina Mikołajska, a Deeleya — Czesław Wołłejko. Powrót do sztuki, która obrosła już pewną teatralną legendą, bywa ryzykowny.

Annę i Deeleya, którzy podejmują w tym przedstawieniu niebezpieczną grą o Kate, walkę-manipulację wspólnymi wspomnieniami, grają u Grzegorzewskiego Teresa Budzisz-Krzyżanowska i Jan Dębno-Krzyżanowski, dwójka znanych aktorów krakowskich, którzy związali się w tym sezonie ze sceną warszawską. Anna Krzyżanowskiej to koncert aktorski, to gra odważna, wielobarwna, pełna subtelności i pełna władzy nad sytuacją aktorską i życiową, wywoływaną na scenie przez Dawne czasy Pintera. Deeley ustępuje w tej grze Annie, ale też takie było chyba zamierzenie autorskie i reżyserskie, co w pełni usprawiedliwiałoby mniejszą siłę przebicia Deeleya.

Obiektem, zarazem ofiarą ich żonglerki słownej i manipulacji wspomnieniami jest Kate, której wewnętrzną pustkę i zewnętrzne zobojętnienie na obojga partnerów doskonale rysuje Ewa Żukowska. Jej zmartwiała twarz i szeroko rozwarte, przerażone oczy, to wymowny komentarz do całej tej nieludzkiej, egoistycznej gry, w której ona sama — Kate — stała się jedynie przedmiotem.

Ogromna, pusta przestrzeń sceniczna, jaką udało się wydobyć i zaaranżować plastycznie Jerzemu Grzegorzewskiemu za cenę skameralizowania widowni Teatru Studio, to doskonały pomysł na uwypuklenie koszmarnej pustki i bezcelowość w jakiej poruszają się bohaterowie pinterowskiego teatru. Ta przestrzeń i dyskretna „nieobecność” reżysera, ukrytego za robotą aktorską, to podstawowe walory przedstawienia Grzegorzewskiego; spektaklu, w którym na plan pierwszy wysuwają się jednak aktorzy.