Po premierze: „Dziady: Dwanaście improwizacji” artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Didaskalia” nr 8–9/1995
  • data publikacji
  • 1995

Po premierze: „Dziady: Dwanaście improwizacji”

Grzegorzewski z dużą swobodą traktuje teksty dramatów, które inscenizuje, ale nie jest to według mnie zarzut, problem tkwi raczej w funkcjonalności stosowanych przez niego przekształceń. Wydaje mi się, że reżyserując Dziady Grzegorzewski inspirował się swoim wcześniejszym spektaklem — Tak zwaną ludzkością w obłędzie. Przedstawienie to można określić mianem „Witkacy-syntetyczny”. Reżyser wybrał z całej twórczości Witkiewicza pewne struktury, co akurat wyjątkowo służy temu autorowi, gdyż ciągle wraca on do tych samych natrętnych obrazów, motywów, konstrukcji. Zadanie reżysera polegało na uruchomieniu uniwersum nowego świata. Wybrane fragmenty zestawiał w najróżniejsze konfiguracje, wiele scen wracało kilkakrotnie, spektakl przypominał budową utwór muzyczny. W tak konstruowanych przedstawieniach reżyser wchodzi w rolę narratora i opowiada „historię życia i twórczości” głównego bohatera a zarazem autora dzieła.

Dziady Mickiewicza zawierają nie tylko historię Konrada, ale przede wszystkim historię Polski. Wiele scen odbywa się bez uczestnictwa Konrada. Sceny u Mickiewicza same w sobie są pewnymi całościami. Grzegorzewski zaczął szukać dalekich analogii między poszczególnymi scenami, ale spektakl mu się rozsypuje. Historia Dziadów jest pokawałkowana, zniekształcona. Nie wypływa z niej żadna scalająca myśl, żadna esencja. Jeśli miałyby to być dzieje Konrada, to trzeba by zrezygnować z wielu scen. Może należałoby sięgnąć do wierszy Mickiewicza,
stworzyć spektakl będący także historią poety.

notowała Renata Derejczyk