Polscy artyści w Mulheim artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Teatr” nr 8
  • data publikacji
  • 1989/08/01

Polscy artyści w Mulheim

Jak już informowaliśmy w nrze 5, w Theater am der Ruhr w Mulheim (RFN) na przełomie maja i czerwca br. odbyły się dni sztuki polskiej, zatytułowane: Polski krajobraz teatralny, zorganizo­wane z inicjatywy dyrektora teatru, Roberta Ciulli. Nie była to pierwsza tego rodzaju impreza — w roku ubiegłym prezentowano w Mulheim teatr i film z Jugosławii. Na program tegorocznych Dni złożyły się: koncert Ewy Demarczyk, przedstawienie Teatru Studio z Warszawy (Opera za trzy grosze Brechta-Weilla), war­szawskiego Teatru Rampa (Złe zachowanie i Cabaretro) oraz Teatru Nowego z Poznania (Narzeczony Beaty wg Rudnickiego), Teatr Ry­sowania — performance z udziałem Franciszka Starowieyskiego oraz przegląd polskich filmów.

Tak oto recenzent „WAZ”, podpisujący się kryptonimem emi, opi­suje swoje wrażenia z koncertu Ewy Demarczyk: „Czarna scena. Przy mikrofonie postać w czarnej sukni. Punktowiec oświetla twarz okoloną frędzlami czarnych włosów. W przestrzeni — jeden głos. Ale jaki! Najpierw metalicznie twardy, rozkazujący, wręcz nieubła­gany w swym zdecydowaniu, tak że słuchających przenika dreszcz. Potem nagle łagodny, czuły jak szept pełen tęsknoty. Ten głos umie zabrzmieć melancholią, potrafi kołysać uczuciem smutku, drżeć w oczekiwaniu i wybuchać gniewem, nienawiścią, zwątpieniem; potra­fi też pocieszać, koić, budzić nadzieję, potrafi tryumfować, śmiejąc się szyderczo. Umiejętność transformacji? To bardzo ubogie okreś­lenie dla głosu, w którym jest tyle duszy.” Przedstawienie się koń­czy. “Frenetyczne okładki. Kwiaty. Pieśniarka skłania się nisko, od­garnia włosy, jak wyrwana z transu — uśmiecha się. Maniera? Nieważne. Demarczyk okazała się tutaj tylko jednym — prawdziwą gwiazdą.”

Nie mniej pochlebnie ocenione zostało przedstawienie Opery za trzy grosze w inscenizacji Jerzego Grzegorzewskiego. „Balladę o zmaganiach pomiędzy królem żebraków Peachumem a rabującym na ulicach Mackie Majchrem — pisze na łamach tej samej gazety Hans Jansen — reżyser zanurzył w miękkim świetle nostalgicznych wspomnień. Ta sama nostalgia emanuje z prześlicznych dekoracji (czarujący dywan gwiezdny nad Soho, model mostu Tower i kurier królewski, przemierzający sceniczny nieboskłon!), których umowność łączy się z urokiem romantycznego pudełka z zabawkami”. Otto Heuer w „Rheinische Post” zauważa, że, podobnie jak Roberto Ciulliego, który zrealizował Operę za trzy grosze na scenie swego teatru przed niespełna pół rokiem, tak i Grzegorzewskiego, nie interesuje „niewolnicza wierność”. Inscenizacja Grzegorzewskiego — jego zda­niem — również „skłania się do odświeżającej, artystycznie prze­myślanej prostoty”. Zdaniem cytowanego recenzenta, polski reżyser, rezygnując z Brechtowskiej dosadności, oscyluje z upodobaniem — ba — nawet „z miłością w kierunku operetki i opery komicznej, teatru rewiowego i music-hallu”.

Spośród wykonawców najwięcej wyrazów uznania ofiarowali spra­wozdawcy Markowi Walczewskiemu. Astrid Hoyer w „Neue Rhei­nische Zeitung” nazywa jego interpretację roli Peachuma — genial­ną, zaś o Teresie Budzisz-Krzyżanowskiej w roli Jenny pisze, że jej wykonanie songu o narzeczonej pirata było takie, „jakiego do­tąd nie słyszano i nie widziano”.

To, co oferuje Teatr Rampa — pisał Michael Stenger w „WAZ” — „można bez przesady określić jako poziom Broadwayu”. „Wido­wnia płakała ze śmiechu”. „Nie rozumiano ani słowa, lecz bawiono się doskonale” (to o Cabaretro). „Każdy z jedenastu wykonawców jest solistą. Ich doskonałość nie jest ugładzona, lecz spontaniczna i pełna żaru.” (to o Złym zachowaniu). Sprawozdawcy z uznaniem zauważyli, że obu przedstawieniom towarzyszyła Live-Orchester, a więc nie nagranie, lecz 4-osobowy zespół muzyczny. Wysoko oce­niono również osiągnięcia Andrzeja Strzeleckiego jako animatora reżysera, autora tekstów i konferansjera.

Przedstawienie Narzeczonego Beaty wg opowiadania Adolfa Rud­nickiego w poznańskim Teatrze Nowym przyniosło widzom w Mul­heim wręcz dramatyczną zmianę nastroju i problematyki. „Tylko 50 widzów mieści się na widowni obok dekoracji. Niektórzy siedzą przy nakrytych okrągłych stolikach. Filiżaneczki napełnione są ka­wą, pudełka z ciasteczkami rozłożono zapraszająco na czarnych obrusach. Krąg widzów otacza pokój-garderobę starej kobiety. Kru­cha osóbka najpierw wolno wślizguje się do wnętrza, by następnie zasiąść przed pękniętym lustrem.” Tak opisuje cytowana już Astrid Hoyer wejście Krystyny Feldman w roli Lali. Nie mniej wymowne jest wejście drugiej-bohaterki, Toli, którą gra Sława Kwaśniewska, „palącej papierosa, w zawoju kryjącym niesforną grzywę włosów i niedopiętym szlafroku”. Samotną starość dwóch kobiet rozprasza na moment wizyta mężczyzny, który niegdyś był narzeczonym ich przy­jaciółki, Beaty. Lala pragnie go oczarować, zdobyć, lecz efekt tych zabiegów jest odwrotny — mężczyzna ucieka. Kobiety znów są same. Recenzentka twierdzi, że publiczność nierozumiejąca ni słowa po polsku — zrozumiała wszystko.

Inne wrażenia stały się udziałem sprawozdawcy „WAZ”, który — oceniając wysoko aktorstwo trójki wykonawców i ich umiejętność pozasłownego przekazywania uczuć i doznań, stwierdza przecież, że „w tej psychologicznie nasyconej, kameralnej inscenizacji Izabelli Cywińskiej bariera językowa bywała niekiedy wręcz irytująca. Zda­rzało się, że sceny tragiczne lub wzruszające u wielu widzów wy­woływały wesołość. Niemniej — konkluduje sprawozdawca — ogra­niczenia te tylko w nieznaczny sposób zaciążyły na wrażeniu ogól­nym, że jest to wielki teatr aktorski.”

Efektownym zwieńczeniem Dni był Teatr Rysowania Franciszka Starowieyskiego.

„Obnażony do pasa 58-latek stoi przed rozpiętym płótnem. Spo­dnie podtrzymuje zawiązany w pasie sznur. Silne ramiona ulatują nad zagruntowaną płaszczyzną o powierzchni około 60 m². Zaokrąg­lenia i kręgi niemal w oczywisty sposób formują się w ludzkie kształty. Siedząca u jego stóp publiczność patrzy zafascynowana, klaszcząc, jedząc kanapki i paląc papierosy. Znany w Europie twór­ca plakatów Franciszek Starowieyski co wieczór przez pięć dni w godzinach od 17 do 23 inscenizuje swoje widowisko plastyczne.” Tak opisał występ znakomitego plastyka sprawozdawca „Neue Rhei­nische Zeitung”, dodając, że artysta korzystał w Mulheim z pomocy modeli, których ustawiał przed płótnem tak, by następnie móc na nim węglem naszkicować obrys rzucanego cienia. Jednocześnie rozmawiał z publicznością na różne tematy — o religijności, o doskonałości polityki w XVII wieku, także o „świństwach”, o filozofii, o farbach i stylach.

Tematem powstającego na oczach widzów dzieła była „Śmierć Chronosa”. „Jego myśli fikają koziołki — napisała cytowana już Astrid Hoyer — Chce ilustrować “Boga czasu”, ale być może w Mulheim powstanie coś zupełnie innego — wiele zależy od pub­liczności. Pamięta doskonale, że poległ w czasie wojny trzydziesto­letniej. Być może, byłem porucznikiem von Felsenstein — rozmyśla ten człowiek, który w swym podpisie pomiędzy imieniem i naz­wiskiem umieszcza dopisek von Bull.”

„Zrobione rękami szatana” — tak właśnie, stawiając własny pod­pis oraz datę (1689 rok!) napisał Franciszek Starowieyski pod swym dziełem powstałym w Theater a.d. Ruhr.