Pomilczeć po „Pułapce” artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Tu i Teraz”
  • data publikacji
  • 1984/02/29

Pomilczeć po „Pułapce”

„Na pewnym po­ziomie dzieło sztuki wie wy­maga od nas ani pochwał ani ocen. Ale tylko nieliczni wiedzą o tym, inni gadają, gadają, gadają…”

To zdanie napisał Tadeusz Róże­wicz w swoich Notatkach do Nowo­sielskiego. Program do przedsta­wienia Pułapki, ostatniej sztuki Różewicza, wystawionej niedawno w warszawskim Teatrze Studio przy­pomina te różewiczowskie Notatki. Na dobrą sprawę to jedno zdanie należałoby przepisać, wytłuścić i zamieścić jako recenzję ze spektaklu.

Gdyby nie to, że to konkretne dzieło sztuki powstało w wyniku szlachetnych zapasów inscenizatora z autorem. Wybitnego inscenizatora ze znakomitym autorem. I że z tych zapasów Jerzego Grzegorzewskiego z Tadeuszem Różewiczem — jednego z najbardziej konsekwentnych twór­ców „teatru własnego” z, kto wie, czy nie najlepszym dziełem dramaturgicznym Różewicza — wynikł spektakl szczególny, naznaczony wy­raźnie piętnem osobowości obu prze­ciwników. Tak właśnie: przeciwni­ków.

Zresztą — spektakl ważny, piękny i znaczący.

I choć może wystarczyłoby posie­dzieć w krzesłach i pomilczeć (Ró­żewicz w Notatkach do Nowosiel­skiego: „a więc stoję przed obrazem Nowosielskiego i… milczę. Sztuka, przede wszystkim malarstwo, nie chce być opisywana…”), to prze­cież istnieje ewentualność, że i „ga­danie” jakoś się tu może przydać. Choćby po to, by uświadomić sobie samemu parę spraw wartych głębo­kiego milczenia. Zanim się pomilczy. Nie mówię już o obowiązku recen­zencikim, wymuszającym wręcz gadania z czytelnikami.

Zatem: Pułapka.

Opublikowana w „Dialogu” w roku 1982, po raz pierwszy wysta­wiona na scenie w Bergen w Nor­wegii przez Krystynę Skuszankę, po raz drugi we wrocławskim Teatrze Współczesnym u Kazimierza Brauna, po raz trzeci w Studio. Sztuka o ży­ciu i osobie Franza Kafki, napisana „tradycyjnie” jako ciąg realistycz­nych scenek-obrazów. Sztuka o Gło­domorze, Hungerkunstlerze, człowie­ku Osobnym, Wybranym, Profetycz­nym a też i o świecie obok: sytym, zwyczajnym i pozbawionym wyobraźni. Różewicza ów temat — Głodomór — pasjonuje od dawna, wraca do niego, opukuje. („Od kilku lat krążę dookoła Głodomora, robię koła coraz mniejsze, zacieśniam…” — wyznanie Różewicza w związku z własnym Odejściem Głodomora z roku 1977 przytoczone również w programie).

Było Odejście Głodomora, był po­emat prozą Złowiony. I była Kar­toteka — rzecz o Każdym.

Pułapka jest o Kafce ale i Gło­domorze w ogóle, o artyście wśród zjadaczy chleba więc i o samym Ró­żewiczu. Dokładniej: o artyście w wieku XX, który przeżył to, co prze­żył, a sięga po Kafkę, bo Kafka to przeżyte przeczuwał. Zapowiadał.

Z pozoru: biograficza sztuka o genialnym gruźliku, który przygoto­wywał świat na śmierć.
W istocie — uniwersalna formuła losu artysty zarażonego śmiercią. Dla Różewicza oznacza to — artysty naszego wieku.

Elżbieta Morawiec przeczuwa w Pułapce bliski Kantorowi „teatr śmierci”. Dla niej sztuka ta jest „przezroczysta jak szkło” ale to szkło jest nową wersją Kartoteki, poskładaną w obraz zupełnie do tamtego niepodobny, w rodzinny po­rtret mieszczański, spoza którego wyziera otchłań losu ludzkiego w XX wieku.

W tę otchłań wykreowaną wyob­raźnią Kafki, takiego jakim chce go zobaczyć Różewicz, wpadają losy wszystkich chorych, młodo umarłych „innych i osobnych”, wrażliwych i skazanych. Wszyscy Żydzi z obo­zów zagłady ostatniej wojny i ci ukrywający się w szafach i komór­kach (Kafka brzydzi się szafą, ona go mierzi, ale ojciec Kafki dostrzeże w szafie miejsce schronienia na przyszłość), wszyscy stanowiący „zwierzynę łowną”.

Przepaścista pułapka — wyobraźnia Kafki. Kafki u Różewicza, czy­tanego przez doświadczenia Różewi­cza, jego losy, miejsce w życiu, słuch moralny.

Pułapka dla krytyków: ile warstw ma Pułapka? I czy jest naprawdę o Kafce czy tylko o Różewiczu?

Odpowiedzi bezradne: o Kafce. O Różewiczu. O nas. O strachu. O śmierci. O niemożności przyjęcia życia „pogodnie” i bezproblemowo.

I o czym jeszcze? O Kafce, jego narzeczonych, rodzicach, chorobie, egoizmie i egotyzmie. Jaki to ego­izm i egotyzm — człowieka wy­branego, chorego czy skazanego?
No, więc o czym jest ta Pułap­ka?

Można zaczynać wszystko od początku: o Franzu Kafce, o artyście pośród głuchych i ślepych na to, co ku nam idzie. A cóżże idzie?

Jakiś kres, śmierć, koniec, apoka­lipsa? Owszem, można i tak to na­zwać. Albo tylko jak Nałkowska: lu­dzie ludziom gotują takie losy. Go­tują, zgotowali — zgotują? Więc co, oskarżenie o znieczulicę nas wszyst­kich, całej cywilizacji wojen świa­towych?
No właśnie. Pora pomilczeć.

Pułapka — sztuka „zwyczajna”, realistyczna i pełna pytań niepoko­jąco metafizycznych. Zanurzona po uszy w etyce, poetycka, choć niby prozą, opukująca niestrudzenie przysypaną pragmatyzmem życia co­dziennego samoświadomość moralną „naszego współczesnego”.

Przy tym ów „współczesny” to mieszkaniec epoki Kafki i Różewi­cza, poeta pierwszej, drugiej, może przyszłej trzeciej wojny światowej, zbierający jak czujnik elektryczny sygnały czasu porażonego śmier­cią.

Bodajże już to napisałam: cywi­lizacja wojen nowoczesnych. I bo­dajże o stan świadomości (czytaj: kalectwa duchowego) człowieka ta­kiej właśnie cywilizacji chodzi po­ecie.

Wszystko inne zawarte w Pułapce jest zaszyfrowane na różnych pięt­rach znaczeń „ każdemu wedle jego wrażliwości, wyobraźni i sumienia. Dostrzeże ile zechce i na ile będzie go stać.

Prawdziwa pułapka na widza i czytelnika.

Ala i na inscenizatora. Jerzy Grzegorzewski usiłuje nie wpaść w nią. Chce pozostać sobą, zrobić z Pułapki teatr totalny, swój, od lat ten sam, autonomiczny teatr destrukcji, w którym każda myśl zastyga w pół drogi w formę pozornie pustą, piękną i martwą, ale ta martwota właśnie daje efekt ży­cia. Niesamowitego dosyć, odbitego, wtórnego i nieautentycznego.

Jerzy Grzegorzewski ma swoją widownię — tę, która go lubi i ro­zumie — i nigdy nie stara się „u­łatwić” swojej sztuki szerszym gru­pom widzów. Elitarny i doskonale zamknięty we własnym świecie wy­obraźni precyzyjnie posuwa się krok za krokiem w kierunku raz obranym. Coraz dalszy od realizmu, co­raz bardziej syntetyczny, urzeczony pięknem czystej formy, możliwościami sceny, jej przestrzenią układami, konwencją. Zafascynowany procesami rozpadu, zamierania, blaknięcia i jałowienia. Jedyny w teatrze pol­skim człowiek, który potrafi zade­monstrować dokładnie ideę pojęcia nic. Obsesjonista własnych moty­wów i rekiwizytów. Tenże Jerzy Grzegorzewski bierze na warsztat Pułapkę i tamte histerie Kafki Gło­domora są jak piasek na szkle dla inicjatora unikającego dotąd wszel­kich jaskrawości, tonującego kontu­ry i kanty.

Różewicz nie poddaje się żadnej tonizacji, poprzez delikatne arty­stowskie układy scen przeziera żywe mięso i Pułapka triumfuje.

Nie, nie chcę napisać, że wygrał Tadeusz Różewicz, a przegrał Jerzy Grzegorzewski. Wygraną jest przed­stawienie pełne podskórnych wibra­cji, rytmów przyduszonych, piekielnie ekscytujące, choć niby całe w pastelach, mrokach i cieniach. Jest rozpad, owszem, ale nie-„grzego­rzewski” wcale, chorobliwy jakiś i pełen rumieńców gruźlika. Ten rozpad, niejako naturalny w Pułapce (Kafka i jego choroba) to zaledwie jedna warstwa. W drugiej do widza dociera różewiczowskie zaproszenie do obejrzenia własnych sumień, różewiczowska metoda oswajania śmierci. I różewiczowski bunt prze­ciwko zbiorowemu usypianiu na bombie.

Właściwie to wszystko co najważ­niejsze. Zanim pomilczę, jeszcze tyl­ko ta uwaga: rzadko u Jerzego Grze­gorzewskiego aktorzy tworzą krea­cje, zwykle są oni zredukowani do sygnałów jakichś idei, spraw postaw. W Pułapce są kreacje, choć role okrojono, tekst poprzestawiano i skrócono, co zresztą nie ma wiele do rzeczy.

Kreacja królewska to Greta Anny Chodakowskiej. Inna niż w sztuce, a przynajmniej inna niż można by­łoby sądzić na podstawie czytania tekstu. Rewelacyjna: dźwigająca na barkach cały bagaż życia jakie zna­my, niestrudzenie ludzka i natural­na, dobra i traktowana przez los jak ochłap. Greta jest cała z cywilizacji życia naznaczonego apokalipsą i sza­rością. Twarda i dumna. Takiej roli Anny Chodakowskiej nie oglądałam dawno, a miała w swym dorobku wiele ról świetnych i trudnych.

Narzeczoną Kafki, Felice, gra bar­dzo naturalnie Elżbieta Kijowska i jest to także naturalność współ­czesnej nam mieszczanki osaczonej pułapkami życia.

Marek Walczewski i Olgierd Łu­kaszewicz to — Kafka senior i Kafka Franz. Franz Łukaszewicza jest tu łudząco podobny do fotografii Kafki, stąd zapewne ten jego (gościnny) występ w Studio. Gra neurastenika i egoistę, nadwrażliwca i słabeusza, jego wielkości widz musi się domyślać z reakcji innych postaci. Ale ten Kafka jest inny, inny niż wszyscy. Łukaszewicz tę inność umie wygrać i tym wygrawa postać. Mimo wszystko.
I tym razem naprawdę dosyć „ga­dania”.