Prawo teatralnej formy artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Gazeta Wyborcza” nr 286
  • data publikacji
  • 1997/12/09

Prawo teatralnej formy

Jerzy Grzegorzewski, dyrektor artystyczny sceny dramatycznej Teatru Narodowego i reżyser wystawionej tam Nocy Listopadowej Wyspiańskiego, polemizuje z naszym recenzentem Romanem Pawłowskim.

Podzielam zdanie p. Romana Pawłowskiego o dezorientacji krytyki wobec przedstawienia Nocy listopadowej w Teatrze Narodowym. Wypada mi przyjąć z całą pokorą podane przez recenzenta wyjaśnienie, iż powodem owej dezorientacji jest mała wyrazistość przedstawienia.

Istnieje jednak możliwość i innego wyjaśnienia tego faktu: całkowita bezradność i brak kompetencji owej krytyki, która, nie radząc sobie z modelem teatru odbiegającym od jej gustów i przyzwyczajeń, bądź to rozpaczliwie chwyta się szczegółów, wysnuwając obłąkańcze, fantastyczne koncepcje interpretacyjne, bądź to stroi się w togę Katona —obrońcy pryncypiów, rzucając nie poparte niczym oskarżenia ideowe, i za pomocą deformujących opisów scenicznych sytuacji przypisując obce mi całkowicie poglądy. Ta pierwsza praktyka warta byłaby wzruszenia ramion, gdyby nie przekraczała granic absurdu; druga wzbudza mój zdecydowany sprzeciw, zwłaszcza w wydaniu, w którym ukrywa nie tylko złą wolę — o nią mniejsza — ale spryt i demagogię. Recenzent „Gazety Wyborczej” omówienie Nocy listopadowej zatytułowane Powstanie w teatrze poprzedza wymownym pytaniem. Jest to pytanie o to, czy premiera w Teatrze Narodowym otworzy nową dyskusję o polskich powstaniach. Zawiera się w nim sugestia, że zdolność do wywołania owej dyskusji jest właściwym kryterium oceny zarówno inscenizacji, jak przyszłej działalności Narodowej Sceny. Nie zamierzam podważać owego kryterium. Domagam się jedynie — i to w sposób kategoryczny — by dyskusja nad obrazem powstania w Teatrze Narodowym uwzględniała zarówno kształt dzieła Stanisława Wyspiańskiego i jego — jednoznacznie patriotyczną, lecz odbiegającą od potocznych stereotypów — wizję, jak i fakt, że Teatr Narodowy jest instytucją artystyczną. I nie o czczy estetyzm tu chodzi, lecz o prawo, obowiązek i przywilej kształtowania teatralnej formy — czyli tego wszystkiego, co odróżnia teatr od publicystyki, historycznego serialu czy powierzchownej literatury psychologicznej. Tak rozumiany Teatr Narodowy wymaga krytyki zdolnej do podjęcia swoich zadań, kompetentnej w dziedzinie artystycznej, opartej na faktach i zdolnej do udźwignięcia rzucanych przez nią ideowych haseł.

Recenzent pomawia
Recenzent „Gazety Wyborczej” pisze: „…jego [tj. Grzegorzewskiego — przyp. mój] ironiczna, pozbawiona patosu wersja powstania listopadowego zatrzymuje się na poziomie ośmieszania symboli”.

„Pod koniec lat 90. Grzegorzewski rewiduje pogląd Wyspiańskiego. Dla niego [Grzegorzewskiego — przyp. mój] czyn jest tylko gestem. Z polskiej historii zostały jedynie mity — mówi Grzegorzewski i gra tylko z mitami”.

„U Grzegorzewskiego zamieszki na ulicach Warszawy organizują komedianci, którzy wypadli z Teatru Rozmaitości po przerwanym spektaklu”.

Potężne to oskarżenia. Muszę jednak czytelników „Gazety Wyborczej” rozczarować. Efektowne te sformułowania są jedynie pomówieniami.

Aktorzy Teatru Rozmaitości w moim przedstawieniu, choć biorą udział w ulicznych zamieszkach, nie są ich organizatorami. Czynowi powstańczemu nie pragnę odebrać ani emocji, ani głębokiej patriotycznej motywacji. Wreszcie — wbrew insynuacjom recenzenta — w Nocy listopadowej nie zajmuję się ośmieszaniem symboli narodowych, narodowej mitologii ani rewizją literackiego wizerunku historii. Przeciwnie inscenizacja ta wyrasta z głębokiego przekonania o ich sile, także o sile Wyspiańskiego, który w ogromnej mierze jest kreatorem owej mitologii i kreatorem artystycznych symboli, które na zawsze weszły w krąg narodowej kultury. To on umieścił akcję pewnych scen Nocy listopadowej w Teatrze Rozmaitości, a także w Teatrze na Wodzie. Podjęcie przeze mnie tych wątków, jak też wprowadzenie prologu z Wyzwolenia — prologu o wielkiej scenie oczekującej na sztukę zdolną ją wypełnić (sztuką tą jest w moim przekonaniu Noc listopadowa) nie stanowi klucza do całości przedstawienia, nie upoważnia też recenzentów do „panteatralnych” interpretacji ani wniosków o dezawuowaniu przez reżysera powstańczego czynu. Aberracyjna ta koncepcja, której ukoronowaniem jest pomysł recenzenta „Gazety”, iż finałowa scena patriotycznej procesji — z modlitwą o wytrwanie — jest zainscenizowana przez Wielkiego Księcia, wynika z prymitywnej próby poszukiwania publicystycznej tezy; nie jest ona potrzebna reżyserowi, próbującemu zmierzyć się w teatrze ze — zgoła niepublicystyczną — wizją Wyspiańskiego. Potrzebna jest krytyce dla uzasadnienia własnej obecności na łamach poczytnych dzienników.

Prawo do niekonwencjonalności
Nie podejrzewam recenzentów (z wyjątkiem Anny Schiller), że nie czytali Nocy listopadowej. Podejrzewam ich o coś dużo gorszego: że czytając ją, czytali jedynie własne, z gruntu konwencjonalne wyobrażenia o tym dramacie. Ich tęsknoty do epickiego teatru historyczno-psychologicznego z jednej lub ekspresjonistycznego iluzjonizmu z drugiej strony są dla mnie jasne. Gdybym nawet kiedykolwiek uprawiał taki teatr, byłby on całkowicie niemożliwy w przypadku Nocy listopadowej. Choć są w niej elementy eposu, jest przede wszystkim dramatem poetyckiej i historiozoficznej wizji, głęboko zakorzenionej zarówno w filozofii epoki, jak w artystycznej wyobraźni autora. Wstyd o tym pisać — widocznie jednak trzeba.

Jest w Nocy listopadowej miejsce na sen i szaleństwo, patos i ironię. Postaci i ich motywacje głęboko wychodzą poza kategorie psychologicznego realizmu, a nawet realizmu historycznego. Zarówno fascynacja księcia Konstantego polskością, jak jego lęki, błazeństwa i wizje (w tym wizja wdzierającego się do jego sypialni konia — z posągu Sobieskiego) są arbitralną, poetycką kreacją; fragmentem wizerunku rozpiętego pomiędzy skrajnościami: „Milczenie, tajemnica — wsiowładztwo — komedya — skażenie! Otom jest…”.

Neurotyczne reakcje części recenzentów na rozwiązanja, które w przedstawieniu wykraczają poza iluzjonistyczną konwencjonalność lub bebechowaty — równie konwencjonalny — ekspresjonizm, świadczą o ich całkowitym nieprzygotowaniu do odbioru dzieła Wyspiańskiego. Być może także w ogóle do odbioru teatru.

Szanowny Panie Redaktorze Naczelny. Znana pisarka francuska wkłada w usta swego bohatera — rzymskiego cesarza — następującą wypowiedź:

„Nie pogardzam ludźmi. Gdybym nimi pogardzał, nie miałbym żadnego prawa, żadnej racji, by próbować nimi rządzić. [...] I w najbardziej nieprzezroczystych ludziach tli się jakieś światełko: ten morderca ślicznie gra na flecie; ten dozorca kaleczący batem plecy niewolników jest może dobrym synem, ten idiota podzieliłby się ze mną ostatnim kawałkiem chleba. [...] Nasz wielki błąd polega na tym, że próbujemy uzyskać od każdego w szczególności cnoty, jakich nie ma, i zaniedbujemy hodowanie tych, jakie ma”.

Zwracam się więc do Pana — jako do władcy i przedstawiciela wielkiego prasowego imperium — z prośbą o wykorzystanie cnót, jakie posiadają Pańscy współpracownicy.

„Co” przed „jak”
List Jerzego Grzegorzewskiego przeczytałem z szacunkiem należnym wybitnemu twórcy, który wziął na siebie trudne zadanie odrodzenia Sceny Narodowej. Noc listopadowa w jego reżyserii istotnie odbiega od moich gustów i przyzwyczajeń. Czy jednak różnica w gustach i przyzwyczajeniach jest wystarczającym powodem, aby odmawiać mi kompetencji? Jest to raczej powód do dyskusji, którą chciałem wywołać swoim artykułem. Mimo tak wielkiej różnicy w gustach i poglądach na teatr, propozycję artystyczną Jerzego Grzegorzewskiego potraktowałem z całą powagą. Opisałem kluczowe sceny jego przedstawienia i zadałem pytanie, co wynika dzisiaj z takiej interpretacji Wyspiańskiego. W swojej polemice Jerzy Grzegorzewski do tego pytania jednak się nie odniósł, przyprawił mi za to gębę Katona, oburzonego szarganiem patriotycznych świętości i ośmieszaniem narodowych symboli. Wypada mi tylko powtórzyć, co napisałem: w teatrze mogę wytrzymać wszystko — dekonstrukcję, ironię, podważanie mitów, grę ze stereotypami — pod warunkiem, że to do czegoś prowadzi, na przykład do przemyślenia polskiej historii. Tymczasem, jak świadczy polemiczny list Jerzego Grzegorzewskiego, spektakl Noc listopadowa zaprowadził nas do dyskusji o formie, w której reżyser sprzeciwia się formom teatru ekspresjonistycznego i epickiego, opowiadając się za formą teatru poetyckiego. Kiedy ja proponuję rozmowę o rzeczownikach, takich jak: wolność, zdrada, historia, Jerzy Grzegorzewski chce rozmawiać o przymiotnikach, takich jak: poetycki, epicki, ekspresjonistyczny. Ja chcę mówić o tym, „co”, dyrektor Teatru Narodowego chce mówić o tym „jak”. Uważam, że pytanie, „jak” jest pytaniem drugorzędnym, o ile nie postawi się pytania „co”. To ostatnie pytanie w Nocy listopadowej nie padło.

Przed rokiem Jerzy Grzegorzewski żartował, że będzie dyrektorem teatru w przedwojennym stylu. Chciał spacerować z laseczką w ręku i pokazywać się w kawiarniach. Dyrektorowi Teatru Narodowego chciałbym opowiedzieć starą żydowską przypowieść o synu króla, który od leśnego ducha otrzymał cudowną laskę. Młodzieniec ten nie wiedział jednak, jak korzystać z podarunku. Pewnego dnia spotkał mężczyznę w czarnych szatach na czarnym koniu. Postanowił sprawdzić działanie cudownej laski i dotknął nią konia. Gdy to uczynił, koń natychmiast zaczął śpiewać pięknym głosem. Czarny jeździec uśmiechnął się z pobłażaniem i rzekł: „Chcesz tylko wiecznie bawić się twoją laską? Nie przyszło ci do głowy, że dostałeś ją po coś większego? Nie odkryłeś, że kawałek drewna, który ci dano, wywołuje z każdego stworzenia głosy serca, i że ty, dopóki go posiadasz, możesz — przez serce — zrozumieć każde stworzenie”?

Życzę Jerzemu Grzegorzewskiemu, aby swoimi przedstawieniami w Teatrze Narodowym wywoływał nie tylko dezorientację krytyków.