Przedstawienie w starych dekoracjach artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Wiadomości” nr 49
  • data publikacji
  • 1980/12/04

Przedstawienie w starych dekoracjach

Ameryka Franza Kafki jest kolejną premierą autorską Jerzego Grzegorzewskiego. Czy można tak potężny teatr, jak Teatr Polski (700 miejsc) prowadzić jako teatr autorski? Należałoby się chyba nad tym nieco wnikliwiej zastanowić. Sytuacja obecna nie jest bowiem korzystna ani dla teatru, sądząc po niewielkiej ilości zajętych miejsc na widowni, ani dla publiczności.

Jerzy Grzegorzewski po raz pierwszy opracował Amerykę we własnej adaptacji, inscenizacji, reżyserii i scenografii w roku 1973 w warszawskim Teatrze Ateneum. Czy warto było po siedmiu latach do tej sprawy wracać? Owszem — gdyby autor zaproponował nową wersję spektaklu wraz z głębszymi przemyśleniami utworu niż przed siedmioma laty. Tymczasem obecna realizacja jest w moim odczuciu o wiele uboższa od tamtej, a przemienienie obrazu brutalności życia w pochwałę artyzmu jest zwekslowaniem całej problematyki powieści, tego „żałobnego trenu w misterium o ludzkim losie” ku sprawom estetyki. Karl Rossman, jak każdy bohater Kafki, jak wielu ludzi daremnie szuka przyjaźni i porozumienia.

Kafka pojawił się u schyłku procesu zrodzonego ze zwątpienia człowieka cywilizacji w zdolność do porozumiewania się przy pomocy przekazu słownego, milczenia czy gestu. Co jednak jest pełne sensu, winno jawić się jako piękno. Tylko… gdzie, w czym jest ów pełny sens? W sztuce? Sam Kafka poddaje to w wątpliwość. Rossman daremnie pragnie wyzwolić się z totalnej, przerażającej samotności, grozy sztuczności tego świata, który nie pozwala wyrwać mu się ze swych macek. Krzysztof Globisz — kreator Karla Rossmana — wyposażył bohatera dodatkowo w jakąś cechę niestabilności, ulotności wszystkich jego przeżyć, przywidzeń, rozmyślań. Słowa, gesty, normy, zwyczaje, przedmioty… osaczają nas i — mówiąc językiem Gombrowicza — który Kafce jest chyba dość bliski — upupiają. Ale nie rozbijają ani machiny świata, ani nie dają upragnionej wolności. Gdzie, w czym więc można znaleźć autentyczność, maleńką jej dozę? Świat skonstruowany na scenie przez Grzegorzewskiego to świat etylizacji, odrealniony, zaludniony postaciami o formalnej tylko budowie, mimo nagromadzenia słów i rekwizytów jest w sumie światem… pustym.

Utwory Kafki poprzez swój jakby kancelaryjny styl, labiryntowe zawiłe sytuacje, zdania i rozważania są materiałem niezwykle trudnym do przeniesienia na scenę. Mowa to „sztolnia Babel”, z której Kafka czerpał. W spektaklu wrocławskim Grzegorzewski — rozbudowując wątek Teatru z Oklahomy — łagodzi pesymizm Kafki, proponuje ucieczkę wszystkim „skrzywdzonym i poniżonym” w szczęśliwą krainę utopii — sztuki. A to już wydaje mi się zbyt dalekim odejściem od świata Kafki i Ameryki. Odejściem zresztą donikąd.
Czy sztuka w ogóle może i powinna być jakaś ucieczką? Czy może złagodzić w jakikolwiek sposób zło i brutalność świata, grozę nieuchronności ludzkiego losu, jeśli niemal ustawicznie zajmuje się ich demonstracją? Niezmiernie wprawdzie rzadko, ale zdarza się, że adaptacja sceniczna prozy wydobywa z niej rzeczy istotne, które zamknięte tylko na kartach książki umykają naszej uwadze. Niejednokrotnie adaptacja znacznie nawet wzbogaca interpretacje znanego nam z lektury utworu. Tu, niestety, nie zdarzyło się nic z tych rzeczy, a adaptacja i inscenizacja miast utwór wzbogacić, wyraźnie go spłyciła.

Nie wiem, skąd tyle u Grzegorzewskiego nieufności do tworzywa literackiego, które przekłada na język teatru? Wszystko, co się dzieje wokół Rossmana, jest projekcją umysłu bohatera, a tym samym indywidualną transformacją rzeczywistości Ameryki. My — widzowie nie możemy w jakiś bliższy, bezpośredni sposób uczestniczyć w biegu wydarzeń scenicznych. Jesteśmy jedynie biernymi obserwatorami projekcji świadomości Karla. A projekcja przez swoją teatralizację jest sztuczna, bo sztuczna jest cała sprowokowana przez Grzegorzewskiego sytuacja.

Opowieści Kafki dzieją się w scenerii, która nie jest przypadkowa, dowolna czy zewnętrza wobec „akcji”. Ta sceneria nie jest naturą, bo u Kafki nie ma natury, ale nie jest też czymś obojętnym. Wszystkie przedmioty nie tylko są, ale i coś znaczą. Są czymś więcej niż tylko sobą. W spektaklu wrocławskim nagromadzone rekwizyty, znane ze wszystkich poprzednich inscenizacji Grzegorzewskiego, są już po prostu martwe. Kafka w sennym koszmarze ukazał materię współczesnej grozy, gdyż każda epoka śni swój własny koszmar. My śnimy właśnie taki. W przedstawieniu też mi go zabrakło. Przedstawienie w stosunku do tworzywa, z którego powstaje, jest zbyt powierzchowne i płytkie. Jednocześnie projekcja w sensie scenograficznym, ornamentacyjnym — bo wielokrotnie powtarzane rekwizyty i rozwiązania teatralne stają się w końcu tylko konwencją i ornamentem — jest sprawą znaną i z Bloomusalem, i ze Śmierci w starych dekoracjach, i z Nie-boskiej komedii, itd. Zmieniają się tylko tytuły utworów, za ich fasadą kryje się stale ten sam świat, świat rozbitych pudeł fortepianów, skrzydeł samolotów, sennych widziadeł i majaków bohaterów śniących swój wielki sen o artyzmie i sztuce, świat teatralnej formalizacji.

Nie każda postać może działać w tych samych dekoracjach.