Przesycenie według Witkacego artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Czas Krakowski” nr 99
  • data publikacji
  • 1992/05/21

Przesycenie według Witkacego

Tak zwana ludzkość w obłędzie według Stanisława Ignacego Witkiewicza, w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego, jest przedstawieniem pięknym plastycznie. Na Dużą Sceną Starego wejść trzeba przez salę im. H. Modrzejewskiej, gdzie Chór Witkacych rozgrywa partyjkę brydża. Na widowni siedzi już Jerzy Trela — w mundurze Pułkownika Abłoputu, Jan Nowicki z długim warkoczem Tefuana Seraskiera-Banga i kilkoro innych aktorów. Z prawej strony sceny konstrukcja szklano-aluminiowa, przypominająca paryskie Centrum Pompidou, z lewej zaś — staromodne loże-trybunki. To jakby zderzenie dawnego z nowym; sztuki nowoczesnej, wolnej, z jakąś nie chcianą, narzuconą dekretami, jedynie słuszną. Postacie z piętnastu sztuk i powieści Witkacego (m. in. Kurki Wodnej, Matki, Szewców, Onych, Pożegnania jesieni) wtapiają się w — pozostającą zwykle w cieniu reflektorów — widownię, aby w tej poszerzonej przestrzeni rozegrać swoje dramaty.

Najnowsza premiera Grzegorzewskiego ma coś z opery, kabaretu, komedii dell’arte. Dużo tu muzyki, melodyjnej, wręcz przebojowej, rozpisanej na chóry, duety i partie solowe. Muzyka w sposób istotny współtworzy klimat i atmosferą widowiska, współkomponuje humor i grozę — nastroje, na których spektakl jest zbudowany. Tak też poprowadzone są wszystkie postacie tej śpiewogry. Groteskowość pozornie bezsensownej błazenady miesza się z tragizmem autentycznych przeżyć Wielkiego Teoretyka Czystej Formy. Ten spektakl to także filozoficzny traktat o walce artysty (człowieka) o zachowanie indywidualności, broniącego się przed obłędem tak zwanej ludzkości. To właśnie lęk wyznacza główny rytm przedstawienia.

Witkacy stworzył niezwykle pojemną formułę teatru. Wystawiając jego dramaty, łatwo można wpaść w pułapkę. Grzegorzewski przesycił swój spektakl obfitością formy. Stworzył szereg scenek, niemal skeczów, które rozgrywane, symultanicznie czasami giną pod własnym natłokiem bogatej, ale nie zawsze czytelnej treści.

Mocną jego stroną jest z pewnością aktorstwo. Byłoby niesprawiedliwością niewymienienie nazwisk wszystkich aktorów. Szczególna brawa dla Izabeli Olszewskiej i Elżbiety Karkoszki, które w rolach Zosi i Amelki (sic!) z W małym dworku dały pokaz prawdziwej wirtuozerii. W sposób przezabawny stworzyły osobny, dwuosobowy teatr, objawiając wielką siłę komizmu. Warto, po obejrzeniu spektaklu, rozejrzeć się dookoła i chwilę zastanowić. Okazuje się bowiem że nasza rzeczywistość to nic innego, jak jeden wielki Witkacowski obłęd. Wciąż tkwimy w tyglu, w którym absurd, groteska i bzdura mieszają się z lękiem, niepokojem i tragedią. Bo tak naprawdę to wszyscyśmy jeszcze z Witkacego.