Rewolucja na zimno artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Życie Warszawy” nr 135
  • data publikacji
  • 2002/06/12

Rewolucja na zimno

Jerzy Grzegorzewski, mimo wcześniejszych zapowiedzi, nie wystawił Nie-Boskiej komedii. Trwający godzinę z kwadransem spektakl umieszczony w niewielkiej przestrzeni Sceny przy Wierzbowej to raczej wariacje wybitnego reżysera na temat dramatu Krasińskiego.

Nie jest to zresztą koncept zły. Dzisiejszemu widzowi (zwłaszcza młodemu) otwartemu na współczesną dramaturgię, oczekującemu w teatrze dialogu, serce nie rwie się ku rozbuchanym dylematom bohaterów romantycznych. To nie czas Kordianów i Konradów. I dlatego podczas Dni Dramatu Współczesnego w Starej Prochowni, gdzie pokazywany jest na przykład kameralny dramat Porozmawiajmy o miłości i śmierci Krzysztofa Bizio, którego bohaterowie przeżywają życie za pośrednictwem telefonicznych rozmów, bo w domu nie mają czego szukać, sala jest pełna. Jaką publiczność przyciągnie Nie-Boska komedia? Trudno wyrokować, ale na pewno czeka ją niespodzianka.

Bez okopów
Zamiast Henryka i Pankracego, to Grzegorzewski przeprowadził rewolucję. Przede wszystkim na samym tekście dramatu. Chcąc pokazać Henryka w prywatnych relacjach z jego antagonistą Pankracym, z Muzą (Poezją), żoną i synem Orciem, reżyser wyciął znaczną część tekstu. Największa redukcja dotyczy Obozu rewolucjonistów i Okopów św. Trójcy. Reżyser dodał natomiast fragmenty dialogów z Podziemi weneckich (druga część Niedokończonego poematu Zygmunta Krasińskigo). Wprowadził też jako monolog Pankracego fragment prozy Krasińskiego W Wenecji, w tłumaczeniu i wykonaniu Jerzego Radziwiłowicza.

W ten sposób miast rewolucji, mamy w inscenizacji Grzegorzewskiego dyskurs o rewolucji prowadzony przez dwóch doświadczonych przez życie i nie palących się do wzniosłego czynu anty-bohaterów: Henryka i Pankracego. I dzięki temu zabiegowi są nam bliżsi i zrozumiali.

W duchu niewiary
W końcu, jak pisał Czesław Miłosz Nie-Boska… „to dziwny dramat romantyczny przez to, że stanowi on obalenie optymistycznej wiary w powstanie mas”. I takim dekadenckim, cynicznym duchem niewiary w ideały romantyczne, w zbiorowy czyn i jego doniosłe znaczenie, tchnie inscenizacja Jerzego Grzegorzewskiego. Znakomicie ogląda się scenę spotkania Henryka (Jan Englert) i Pankracego (Jerzy Radziwiłowicz). Dynamiczna, dobitna wymiana zdań dwóch siwych głów, uderza zjadliwością i zimnym, wspólnym obu mężczyznom, zrozumieniem mechanizmów, jakimi rządzą się wszelkie zrywy. To najmocniejszy punkt przedstawienia, w którym wybitni aktorzy bez cienia fałszującego prawdę sentymentu pokazali zawodowców, liderów kontrolujących toczoną przez bezwolne masy grę. Rozmowa ich, prowadzona w obecności niewielkiej grupki świadków-widzów, w kameralnej przestrzeni nabiera niezwykle intensywnego wyrazu. Kondensacja tekstu i akcji przez cięcia i dostosowanie do małej sceny — to, co wydawało się zamachem na wielki dramat, okazało się naprawdę dobrym posunięciem.

Głupota a talent
Pankracy, w dodanym przez reżysera monologu, stawia pytania, które nękały Krasińskiego i nękają dzisiaj tych, którzy nie ustają w myśleniu: „Czy głupota i siła zawsze będą zwyciężać cywilizację i talent? Czy nie ma serca dość wielkiego i ramienia dość silnego, by wskrzesić upadły kraj lub podtrzymać ten, który chyli się ku upadkowi? (…) Zło będzie rządzić, a światło zamierać za jego zbliżaniem?” Oto odpowiedz, jakiej sam sobie udzieli: „Ach, nie! gardzę rozumem i doświadczeniem, które dowodzą mi tego!”. To przydaje jego postaci melancholii i każe wierzyć, że jego bezwzględność i żelazna konsekwencja, z jaką prze do celu (w jednej ze scen ukręca łby Wariatom) służą większej sprawie. To drugi niezwykle ważny moment w przedstawieniu Grzegorzewskiego.

Warto wspomnieć także postać trawionego przez poezję Orcia, bardzo delikatnie zagraną przez Beatę Fudalej. W pozostałych aktorach, tak jak i w wielu scenach, czuć jeszcze surowość i nie skończoną pracę nad postaciami. Przedstawienie to, choć w dniu premiery robiące wrażenie właśnie miejscami niedopracowanego, ma jednak swój ciężar i niepokojący, dekadencki klimat, który współtworzy także świetna scenografia autorstwa reżysera.