Skaleczony świat artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Glob 24” nr 9
  • data publikacji
  • 1992/01/06

Skaleczony świat

„Skaleczony świat!” — woła już w fi­nale dramatycznie Teresa Budzisz-Krzyżanowska jako Kordelia, kró­lewska córka z Szekspira.

Świat, który wypadł z wiązań najdokładniej; w ogóle i pewnej grudniowej nocy, opisywany jest kalkami z klasyki literackiej.

Scenami z Króla Leara, fragmen­tami z Ulissesa, dialogami i obraza­mi z Mordu w katedrze Eliota. Mil­czeniem i krzykiem Trzech Sióstr pędzących dokądś w szalonej lokomotywie rodem z Witkacego.

Zatruta pamięć, zatruta wyobraź­nia, stare znaczenia w nowych układach — czy kościelna ławka to tylko ławka z katedry Eliota, czy z tej war­szawskiej, w której w pierwszych dniach stanu wojennego dawano pa­miętne przedstawienie Mordu w Katedrze; a może to nie ławka, a pancer­ny skot z tamtej pierwszej nocy?

Miasto liczy psie nosy — najnow­sze przedstawienie Jerzego Grzegorzewskiego, autorskie w stu procen­tach, bo oparte na własnym scena­riuszu, o którym trzeba mówić: sztuka teatralna.

Po raz pierwszy doświadczenie sprzed dziesięciu lat, z grudniowej nocy, jawnie przywołane dla wyra­finowanej obróbki artystycznej. Po raz pierwszy nie reportaż, nie mani­fest, nie akademia ku czci. Po raz pierwszy tę historię opowiada swo­imi środkami wywoływania napięć, emocji i skojarzeń — artysta. O wy­raźnym obliczu, estetyce, świato­poglądzie — artystycznym właśnie, dalekim od polityki, bliższym etyce.

Te Psie nosy… Grzegorzewskie­go stanowią jakąś kontynuację Po­wolnego ciemnienia malowideł i Tak zwanej ludzkości w obłędzie. Stwarzają nastrój ulotności przeży­cia emocjonalnego i — jednocześnie — stałości poczucia rozpadu, marszu ku nicości, w której Zło jest nudą przemocy i monotonią strachu.

To także jak u Micińskiego teatr mrącej głowy, tyle że głowa Andrze­ja Blumenfelda, Everymana z pra­wego proscenium, w milczeniu sie­dzącego nad szklanką herbaty nie tyle umiera w Elsterze jak tamta księ­cia Pepi, wspominająca przed osta­tecznym uduszeniem polską rzeczy­wistość polityczną — co truje się pamięcią wypadków tej jednej nocy.

Więc też wspomnienia, ale za pośrednictwem gotowych skojarzeń literackich z kanonu kulturowego, do którego mamy zaszczyt i aspira­cje należeć.

Zresztą, może tę herbatę pije pi­sarz, może aktor?

O współczesności myśli więc strukturami literacko-mitologicznymi. Tak jest prościej i tak jest… z Grzegorzewskiego, czyli wszyst­ko rzucone na filozoficzne i este­tyczne, szerokie horyzonty. A na scenie wyobraźni wszystkie stare elementy teatru Grzegorzews­kiego: fortepian, funkcjonalne pudła-kolumny, pochyłości, muzyka kontrapunktująca sytuacje, światła malu­jące, aktorstwo skondensowane.

Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Wojciech Malajkat, Zbigniew Za­machowski, Krzysztof Chamiec, Krzysztof Majchrzak idealnie tra­fiają w ton tego specyficznego teatru niedopowiedzeń, intelektualnej gry i… szczególnej jakiejś grozy.

Nie ma wątpliwości — to nie jest przedstawienie dla poszukiwaczy rozrywki, fabuły, soczystych ról i publicystycznego przesłania.

To nie jest spektakl dla każdego, ale gdzie jest powiedziane, że wszystko ma być dla wszystkich?

Nie tłumaczę nikogo (siebie też nie!), po prostu — można obejrzeć w Studio nowego Grzegorzew­skiego, który tym razem mówi także o historii najnowszej. Zresztą mówił często i mówił profetycznie (Wesele). A to już starczy za rekomendację. Uściślam — już tylko to, że jest nowy Grzegorzewski.