Skaleczony świat artykuł
Informacje o tekście źródłowym
Skaleczony świat
„Skaleczony świat!” — woła już w finale dramatycznie Teresa Budzisz-Krzyżanowska jako Kordelia, królewska córka z Szekspira.
Świat, który wypadł z wiązań najdokładniej; w ogóle i pewnej grudniowej nocy, opisywany jest kalkami z klasyki literackiej.
Scenami z Króla Leara, fragmentami z Ulissesa, dialogami i obrazami z Mordu w katedrze Eliota. Milczeniem i krzykiem Trzech Sióstr pędzących dokądś w szalonej lokomotywie rodem z Witkacego.
Zatruta pamięć, zatruta wyobraźnia, stare znaczenia w nowych układach — czy kościelna ławka to tylko ławka z katedry Eliota, czy z tej warszawskiej, w której w pierwszych dniach stanu wojennego dawano pamiętne przedstawienie Mordu w Katedrze; a może to nie ławka, a pancerny skot z tamtej pierwszej nocy?
Miasto liczy psie nosy — najnowsze przedstawienie Jerzego Grzegorzewskiego, autorskie w stu procentach, bo oparte na własnym scenariuszu, o którym trzeba mówić: sztuka teatralna.
Po raz pierwszy doświadczenie sprzed dziesięciu lat, z grudniowej nocy, jawnie przywołane dla wyrafinowanej obróbki artystycznej. Po raz pierwszy nie reportaż, nie manifest, nie akademia ku czci. Po raz pierwszy tę historię opowiada swoimi środkami wywoływania napięć, emocji i skojarzeń — artysta. O wyraźnym obliczu, estetyce, światopoglądzie — artystycznym właśnie, dalekim od polityki, bliższym etyce.
Te Psie nosy… Grzegorzewskiego stanowią jakąś kontynuację Powolnego ciemnienia malowideł i Tak zwanej ludzkości w obłędzie. Stwarzają nastrój ulotności przeżycia emocjonalnego i — jednocześnie — stałości poczucia rozpadu, marszu ku nicości, w której Zło jest nudą przemocy i monotonią strachu.
To także jak u Micińskiego teatr mrącej głowy, tyle że głowa Andrzeja Blumenfelda, Everymana z prawego proscenium, w milczeniu siedzącego nad szklanką herbaty nie tyle umiera w Elsterze jak tamta księcia Pepi, wspominająca przed ostatecznym uduszeniem polską rzeczywistość polityczną — co truje się pamięcią wypadków tej jednej nocy.
Więc też wspomnienia, ale za pośrednictwem gotowych skojarzeń literackich z kanonu kulturowego, do którego mamy zaszczyt i aspiracje należeć.
Zresztą, może tę herbatę pije pisarz, może aktor?
O współczesności myśli więc strukturami literacko-mitologicznymi. Tak jest prościej i tak jest… z Grzegorzewskiego, czyli wszystko rzucone na filozoficzne i estetyczne, szerokie horyzonty. A na scenie wyobraźni wszystkie stare elementy teatru Grzegorzewskiego: fortepian, funkcjonalne pudła-kolumny, pochyłości, muzyka kontrapunktująca sytuacje, światła malujące, aktorstwo skondensowane.
Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Wojciech Malajkat, Zbigniew Zamachowski, Krzysztof Chamiec, Krzysztof Majchrzak idealnie trafiają w ton tego specyficznego teatru niedopowiedzeń, intelektualnej gry i… szczególnej jakiejś grozy.
Nie ma wątpliwości — to nie jest przedstawienie dla poszukiwaczy rozrywki, fabuły, soczystych ról i publicystycznego przesłania.
To nie jest spektakl dla każdego, ale gdzie jest powiedziane, że wszystko ma być dla wszystkich?
Nie tłumaczę nikogo (siebie też nie!), po prostu — można obejrzeć w Studio nowego Grzegorzewskiego, który tym razem mówi także o historii najnowszej. Zresztą mówił często i mówił profetycznie (Wesele). A to już starczy za rekomendację. Uściślam — już tylko to, że jest nowy Grzegorzewski.