Stanisław Ignacy Wyspiański artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Gazeta Wyborcza” nr 225
  • data publikacji
  • 1998/09/25

Stanisław Ignacy Wyspiański

Maryla Zielińska: W niedzielę pierwsza premiera nowego sezonu Teatru Narodowego — Pana przedstawienie Halka Spinoza albo Opera utracona albo Żal za uciekającym bezpowrotnie życiem. Rzecz o Witkacym. Czym ta inauguracja różnić się będzie od poprzednich?

Jerzy Grzegorzewski: To trzecie wznowienie działalności na Scenie Narodowej po jej odbudowie. Premiera Halki Spinozy… odbędzie się już w Teatrze Narodowym, który jest osobną instytucją, oddzieloną od Opery.
W pierwszej inauguracji — Dziadach z krakowskiego Starego Teatru — uczestniczyłem jako reżyser, cała reszta była w innych rękach. Nie miałem wpływu na listę zaproszonych gości. Ta, którą przygotowali współpracownicy ówczesnego ministra kultury Zdzisława Podkańskiego, spowodowała, że w dobrym tonie było bojkotowanie tej uroczystości.
Druga inauguracja — sceny dramatycznej przy Operze — Nocą listopadową, która odbyła się rok później już we właściwym gronie środowiskowych autorytetów, stała się spektaklem samym w sobie, dziejącym się równolegle na widowni. Były to nieustające „krzesełka lorda Blotton”…
Dzisiaj, po rozłączeniu z Operą („opera utracona”), rozpoczynamy od nowa. Wyszliśmy z pewnego chaosu nazw, które dezorientowały publiczność. Mam też nadzieję, że Teatr Narodowy będzie już mógł stanąć ponad podziałami politycznymi, co byłoby najwłaściwsze.

MZ: O Teatrze Narodowym pod Pana dyrekcją mówi się „Dom Wyspiańskiego”. Jakie miejsce zajmie w nim Witkacy?

JG: On również, jak Wyspiański, jak wielcy pisarze przeszłości, tworzy najcenniejszą tradycję polskiego teatru, która łączyła zawsze uniwersalizm i swojskość. Sam Wojciech Bogusławski (patron naszej sceny) jako pierwszy postawił takie zadanie polskiemu teatrowi.
Wyspiański mówi w Studium o Hamlecie, że Hamlet uwierzył spotkanemu w nocy Duchowi ojca, a mógł przecież wziąć go za niepoważne widziadło. Biorąc na siebie sprawę ojca, Hamlet świadomie zajął miejsce w tradycji. Nie tylko od deklaracji, ale od uwierzenia ojcu i od decyzji wzięcia na siebie konfliktu, jaki on miał ze światem, zaczyna się zdaniem Wyspiańskiego uczestniczenie w tradycji narodowej: „Podjęcie czynów za pokolenia ojców jest przeznaczeniem, z którego się wywikłać synowie nie mogą — przyjść ku niemu muszą i padają jak Hamlet ze samowiedzą momentu śmierci”.
Przed kolejnym pokoleniem gospodarującym pod koniec wieku w Teatrze Narodowym staje znów to samo pytanie co zawsze, o ojca czy ojców, których sprawę ze światem weźmie się na siebie. Kazimierz Dejmek, dyrektor Teatru Narodowego w latach 60., przywołał między innymi pisarza z dalekiej przeszłości — Mikołaja z Wilkowiecka. Dzisiaj kończy się wiek i może czas, by ojcem stał się Wyspiański, a może ojcem jest Wyspiański, a może jest już czas, by zajęli to miejsce wielcy dramaturdzy XX wieku — Witkiewicz, Witold Gombrowicz ze Ślubem. Więc może naszym zadaniem jest wprowadzenie tych właśnie pisarzy do Teatru Narodowego — już jako ojców.

MZ: Witkacy bronił teatru Wyspiańskiego przed reżyserami, którzy wystawiali go w manierze naturalistycznej, lub z uwagi na jego — jak mówił — „wieszczowatość”. W Pana polemice z recenzentami Pańskiej inscenizacji Nocy listopadowej, opublikowanej na łamach „Gazety Wyborczej”, też brzmiały podobne nuty.

JG: To nie była polemika. To był mój protest wobec niegodziwości. Dyrektor Teatru Narodowego nie może nie reagować, kiedy sugeruje się, że na tej scenie wyśmiewa się symbole narodowe i patriotyczne.
Noc listopadowa w mojej reżyserii wyrasta z głębokich pobudek patriotycznych. Tak najprościej i dobitnie chcę powiedzieć. Jest jednym z najważniejszych przedstawień, jakie udało mi się zrobić. W styczniu wraca na afisz.

MZ: Debiutował Pan Witkacym i ciągle do niego wraca. Co oznacza ta wierność?

JG: Pierwszy raz wystawiłem Szewców, gdy studiowałem w łódzkiej Szkole Sztuk Plastycznych. Aktorami byli koledzy malarze. Bardzo ekscentryczni, silne indywidualności. Przedstawienie było naprawdę z ducha Witkiewicza, zupełnie nie obciążone rutyną teatralną. Czuliśmy się bliscy autorowi jako artyście, a także jako człowiekowi. To doświadczenie zdecydowało, że poświęciłem się teatrowi. „W nieskończoności wszelkich możliwości możliwym jest i taki przypadek: spotkanie się czterech identycznych snów. To nazywają czasem cudem”. Poprzez tę kwestię z jednej ze sztuk Witkacego staram się rozumieć teatr.

MZ: Halka Spinoza albo Opera utracona albo Żal za uciekającym bezpowrotnie życiem to opowieść o tym, jak Witkacy w przedwojennym Zakopanem kręci film na podstawie Halki

JG: Ten początek był zupełnym przypadkiem, przypomnieniem piosenki Czy pamiętasz tę noc w Zakopanem, śpiewanej kiedyś przez Mieczysława Fogga. Dalej było: „księżyc świecił srebrzyście jak dziś, takie chwile są niezapomniane, taka noc bywa tylko raz”. Zorientowałem się, że mam dwa elementy przyszłego przedstawienia — Zakopane i dancing. I w scenerii Zakopanego lat 20, Stanisław Ignacy Witkiewicz kręci film awangardowy, filmową wersję Halki Moniuszki. W tle jest dancing, pociągający, obezwładniający, są kobiety — dandyski zakopiańskie — i jest opera. Tajemniczy świat opery, który uwodzi, wciąga, przeraża, ale któremu nie można się oprzeć, i są górale zakopiańscy — jak chór w teatrze antycznym komentują, rozważają, „spekulują”, czasem statystują w powstającym filmie. Górale przyszli tu z kart Historii filozofii po góralsku ks. prof. Tischnera. Przedstawienie ma wyrażać nostalgiczny smutek tytułu. Ale jest w nim też szaleństwo, gwałtowne uczucia, monumentalna powaga i patos — i to wszystko może też być żartem. Ale jest też ton serio. Jest Stanisław Ignacy Witkiewicz, tragiczny i wielki artysta.

MZ: Z biografii Witkacego wiadomo, że sam nie kręcił filmu, ale wystąpił jako aktor w amatorskim filmie Augusta Zamoyskiego i kilka dni spędził na planie Mogiły nieznanego żołnierza Ryszarda Ordyńskiego. Rzucił karierę filmową, bo mierziło go marnotrawienie czasu na planie i „małpiarski” charakter samej gry. Kinem gardził, nie uważał za sztukę, wiązał z nim plany finansowe, bo na pisaniu słabo zarabiał. Nie udało się, skończyło się na Firmie Portretowej. Czy Pan nawiązuje do tych faktów?

JG: W Halce Spinozie pada kwestia wzięta z listów Witkiewicza, wyrażająca jego stosunek do kina: „Trzeba raz spróbować, aby kino przestało być mitem. Rozczarować się albo brnąć. Wolę to niż te z…ane portrety — od tego wyję — wprost i w krzyw”.
Witkiewicz jest w tym spektaklu przedstawiony częściowo w fikcyjnych okolicznościach. To wymaga rozróżnienia między prawdziwym Stanisławem Ignacym a moim bohaterem — może jego sobowtórem. Nie jest do końca jasne, kto tu występuje. Kim jest ta tajemnicza Halka Spinoza?

MZ: To jest Halka od Spinozów. Góralka, córka Staszka zwanego przez wszystkich Spinozą, bo jak góralom z książki Tischnera filozofowanie wypełnia mu życie.
Jak „antywieszcz” Witkacy będzie się miał do innych premier Narodowego?

JG: Noc listopadowa zaczyna się u nas słowami z Wyzwolenia: „Przecież to miejsce dość obszerne,/ by w nim myśl polską zamknąć już…”. Kazimierz Dejmek przygotowuje premierę Dialogu o Męce Pańskiej na koniec listopada. Wraca do Teatru Narodowego także Adam Hanuszkiewicz.
Wyspiański mówił o „myśli polskiej” i widział ją przede wszystkim w polskiej sztuce. Konrad z Wyzwolenia mówi: „Sztuka ma zarody nieśmiertelności i jedna jedyna jest tradycją”. A potem w rozmowie z jedną z Masek: „Ty jesteś z tych, którzy wszędzie, wszędzie szukają Polski, w każdym dziele sztuki, w każdym zdaniu, gdzie jest zawarta piękność i myśl głęboka a niepokojąca”. Jeszcze w tym sezonie rozpoczniemy próby sztuki, która powstała też na przełomie wieków. Przedstawieniem Wesela Stanisława Wyspiańskiego Teatr Narodowy wejdzie w trzecie tysiąclecie.