Symfonia lęków artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Życie Warszawy” nr 23
  • data publikacji
  • 1984/01/27

Symfonia lęków

Mówi się, że Pułapka Ta­deusza Różewicza jest sztuką o Kafce. Jest nią w istocie. Tkwią w niej i fakty z życia pisarza, i echa jego dzienni­ków, i jego złowieszcze obse­sje, którym i czas, i człowiek dawno już wyszli naprze­ciw. A jednak sprowadzanie utworu Różewicza do wymia­ru scenicznej biografii Kafki byłoby nieporozumieniem, nie­zależnie od znanej fascynacji poety Franzem K. jako Gło­domorem stulecia. Rozmyśla­jąc o Kafce, pisze bowiem Rożewicz trochę o sobie — o powołaniu i sytuacji pisarza w naszych czasach, trochę o tobie — o nas wszystkich, o naszych lękach, o doświadcza­nym już, bądź nie uświada­mianym jeszcze przeznaczeniu „zwierzęcia ofiarnego” XX wieku.

Koszmar zagrożenia śmier­cią, taką lub inną, ale zaw­sze śmiercią — oto, co nurtu­je Tadeusza Różewicza w je­go najnowszej sztuce, co na­zywa pułapką ludzkiego istnie­nia, przeciw czemu buntuje się jako człowiek i jako poe­ta, dlaczego każe nam studio­wać sytuację człowieka w matni bytu, śledzić jego pró­by ucieczki przed zagroże­niem, obserwować proces u­mierania.

Kiedy czyta się nowy dra­mat wybitnego poety teatru, trudno jest rozpoznać w nim dawnego eksperymentatora, walczącego zazwyczaj z tea­tralnym tradycjonalizmem. Tym razem wszystko jest w tym tekście klarowne: sceny następują po sobie zgodnie z logiką, wnętrza zostały okre­ślone precyzyjnie — co do jednej wieloznacznej zresztą szaty; uderza realizm zacho­wań, a dialog odzyskuje swo­je istotne znaczenie. „Zamk­nęła się” jak gdyby „otwarta” na ogół konstrukcja drama­turgiczna Różewiczowskiego teatru.

„Otworzył” ją na powrót Jerzy Grzegorzewski, kreując w Teatrze Studio wielkie dzieło sceniczne, idealnie współbrzmiące z Różewiczem — zarówno plastyką, muzyką, jak i aktorskimi kreacjami. Nie wiem, czy zadowolił au­tora, ale z pewnością przy­pomniał Różewiczowi jego własny świat teatru sprzed lat, o którym poeta sam mó­wił: „Najpierw będzie się wydawało, że jest to zupełnie przypadkowa zbieranina obra­zów, myśli, słów, aż w pew­nej szczęśliwej chwili to wszystko zbiegnie się do środ­ka”.

Tak właśnie zbiegła się w Studio autorska myśl z o­rygialną poetycką deforma­cją sceniczną Grzegorzew­skiego, z atmosferą muzyki Maksymiuka i rozumieniem, obrazowaniem postaci przez aktorów: Franza przez Olgier­da Łukaszewicza, Matki przez Irenę Jun, Ojca przez Marka Walczewskiego, Grety przez Annę Chodakowską; aż po zaskakujące epizody Fryzjera (Jacek Jarosz), Wyrostka (Wojciech Magnuski) i Pana (Antoni Pszoniak) w porażającej scenie u fryzjera.

I nic więcej nie dodam o tym wybitnym przedstawieniu w swojej krótkiej popre­mierowej relacji. Cokolwiek by napisać, byłoby to spłyce­niem, uproszczeniem tej urze­kającej kompozycją, teatralną poetyką i intelektualną głębią — scenicznej symfonii. Dlate­go też nie polecam jej tym, którzy z daleka omijają gale­rie sztuki i filharmonię, a w teatrze poszukują prostego realizmu. Na Pułapkę Róże­wicza i Grzegorzewskiego trzeba umieć patrzeć i umieć jej słuchać.