Szczeliny artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Kobieta i Życie” nr7
  • data publikacji
  • 1992/02/12

Szczeliny

Najbardziej pociągają go utwory, w których mieści się pewien błąd — jakaś szczelina w konstrukcji. Uważam, że w tym ich siła, tam bowiem ukrywa się to co niewypowiedziane. W tych niedopowiedzeniach zawierają się sploty napięć, emocji, energii… — tak odsłonił swój sposób myślenia w jednym z wywiadów, oszczędzając opisywaczom jego twórczości teatral­nej domysłów; dlaczego tak się znęca nad wybranymi tekstami, szarpie je na wszystkie stro­ny, wyłuskuje z nich pojedyncze kwestie, wedle własnego upodobania.

Jerzego Grzegorzewskiego, reżysera i scenografa w jednej osobie, nie interesuje wystawianie sztuk po bożemu, scena po scenie, jak autor przykazał. Obleka ich myśli o świe­cie we własne szyki słów, korzysta po swojemu z bogactwa dramaturgii, prozy, poezji. Wcho­dzi w parantele z autorami, by z ich pomocą tworzyć scenariusze i wizje sceniczne, przedstawienia autorskie firmowane własnym nazwiskiem.

Nie lubi teatru rozgadanego. Mowa jest u niego zredukowana często do minimum. Ale te zdania, które zdecyduje się wybrać, mają ciężar istotnych myśli, wgryzają się w najgłębsze tajemnice człowieka. Grzegorzewskiego pasjonuje przede wszystkim odkrywanie pejzażu wewnętrznego homo sapiens, nieustającej huśtawki egzystencjalnej. Nie dba o dokładność w określaniu czasu historycznego, zdarzeń, obyczajów. Za każdym razem kreuje wyrazistą rze­czywistość teatralną na miarę swej filozofii i wyobraźni malarskiej. Dąży do takiego zagęsz­czenia, żeby ludzka prawda odsłaniała się jak w błyskach pioruna. Tworzy nasycony poetycki klimat w następujących po sobie, wysmakowanych obrazach.

Inne wymagania niż w konwencjonalnym teatrze stawia swoim aktorom. Nie pozwala im spokojnie dążyć do stopniowego wzbogacania portretu psychologicznego bohaterów, zgod­nie z rozwojem akcji, jak to się dzieje w tradycyjnej dramaturgii. Chce by przeskakiwali etapy pośrednie. Oczekuje — jak to sam określił — „umiejętności szybkiego dojścia do pewnych wibracji, ostatecznej ekspresji”. Można powiedzieć, że uprawia sztukę trafiania w sedno. Jak wnikliwy badacz tropi to co kryje się pod powierzchnią zjawisk. Od roku 1966, kiedy zadebiu­tował, ma już za sobą wiele odkryć teatralnych. Jego partnerem w największej grze, która nazywa się życiem na ziemi, są Szekspir i Wyspiański, Joyce i Różewicz, Mickiewicz i Czechow, Tołstoj i Brecht.

Wiele sławy przysporzyło mu Powolne ciemnienie malowideł inspirowane głośną książką Malcolma Lowry’ego Pod wulkanem. Warszawski Teatr Studio jeździ z tym przedstawieniem po świecie od sześciu lat. Zresztą wiele inscenizacji Grzegorzewskiego znajduje się w żelaz­nym repertuarze teatru.

Oryginalne, jak wszystko u tego twórcy, poczucie humoru zademonstrował w wysublimo­wanym pastiszu krainy operetki: Usta milczą, dusza śpiewa. Dał tu pokaz pysznej zabawy w formę, mając do dyspozycji swoich wszechstronnych aktorów, którzy umieją także śpiewać i tańczyć.

W ostatniej premierze Miasto liczy psie nosy dotknął bardzo jeszcze świeżego, w odczuciu wielu ludzi, tematu — nocy grudniowej stanu wojennego. Na tle monumentalnych kolumn, wśród wielu rekwizytów, jak pudło fortepianu — jego ulubiony motyw plastyczny — jest magiel z obracającym się kołem, a także koksownik, który urósł do symbolu.

W krótkim, jak to jest w jego zwyczaju, godzinnym spektaklu rozgrywa na kilku planach plastyczne sceny, wywołuje nastrój zaskoczenia i zagrożenia w sytuacji ekstremalnej, w jaką człowiek niespodziewanie wpada. Znów podziwiamy twórcę za jego dar syntezy, metodę kró­tkich spięć, rytm przedstawienia, utrzymywanie aktorów w ryzach formy, by nikt nie wyłamał się z subiektywnej wizji artysty.

Grzegorzewski posługuje się, jak zwykle, swymi kontekstami, zderza postaci z różnych epok, by pochwycić samą istotę uciemiężenia. Potrąca więc o Szekspirowskiego Króla Lea­ra, Ulissesa Joyce’a, Mord w katedrze Eliota. To są jego źródła wiadomości złego wyko­rzystane w zwartym fresku scenicznym.

W tej złożonej rzeczywistości scenicznej mieszczą się zamordowane córki króla Leara i średniowieczni rycerze „mordujący na zamówienie w odpowiednich zbrojach”. Szalony Tomek w malowniczych łachmanach żebraka i żołnierze „wgroźnych bojowych uniformach, w hełmach na głowie, przykryci przezroczystymi podłużnymi tarczami. Na nich opierają czarne pałki, jak smyki na strunach kontrabasu.” Skąd my to znamy? Otrzymał w swoim życiu, zasłużenie, wiele laurów. Rok 1991 byt dla niego pod tym względem także szczęśliwy. Uhonoro­wano go nagrodą Konrada Swinarskiego za Śmierć Iwana lljicza według Lwa Tołstoja, z którym się zmagał na dwóch scenach: w Studiu i krakowskim Starym Teatrze.

Miał jeszcze jedną satysfakcję. Wojewoda warszawski nagrodził Studio, którego Grzego­rzewski jest dyrektorem, za kierunek poszukiwań artystycznych.

Twórca nie tylko mówi, ale stale potwierdza na scenie, że teatr to forma jego życia. Nie na darmo powołuje się na słowa z Fausta Goethego „Zbawion być może kto się dążeniem wieczystym trudzi”.