Szekspir bez poetyckiego czaru artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Gazeta Robotnicza” nr 84
  • data publikacji
  • 1980/04/14

Szekspir bez poetyckiego czaru

W nowożytnej kulturze europejskiej przeplatały się dwie tendencje w sztuce. Albo była traktowana jako dosłowne zwierciadło życia, albo jako pole gry wyobraźni, fantazji, poezji. W obu nurtach zrodziły się wspaniałe dzieła. Jednak w różnych czasach dominowała jedna z tych podstawowych tendencji. Wystarczy przyjrzeć się naszemu romantyzmowi i pozytywizmowi, aby to sobie wyraźnie unaocznić.

A jaka powinna być sztuka naszych czasów? Współczesny Polak jest spadkobiercą tak romantyzmu, jak i pozytywizmu, choć kolebką polskiego ducha był przede wszystkim romantyzm. Współczesny Polak jest jednak także obywatelem Europy, partycypuje w nowoczesnej cywilizacji i choć mu towarów na rynku nie staje, ma rozbudzone apetyty konsumpcyjne. W dylemacie postawionym przez Fromma: „mieć czy być” skłania się do wyboru tego pierwszego. W stosunku do sztuki wyraża się to tym, że lubi sztukę konsumować jak każdy inny produkt, lekko, łatwo i przyjemnie.

Nawyk ten rozwija i utrwala cudowne skądinąd urządzenie, obecne w każdym domu, które tyle jest oknem na świat, ile wymóżdżaczem, a nazywa się telewizor. Znakomicie nas unifikuje. Podlegam, jak wszyscy inni, temu procesowi, ale z oporami. Dlatego szukam kontaktów ze sztuką żywą, oryginalną, indywidualną, niepowtarzalną. Dlatego gdy dochodzi do sporów o Grzegorzewskiego opowiadam się po stronie tego twórcy.

Ostatnio na scenie Teatru Polskiego Grzegorzewski zrealizował szekspirowski Sen nocy letniej. Przypuszczałem, że będzie to spektakl odbiegający od tradycyjnych realizacji tej poetyckiej komedii. Przygotowywałem się do polemik. Boję się jednak, że do polemik nie dojdzie. W każdym razie nie znalazłbym w sobie sił do obrony przedstawienia, po którym jestem dokładnie tym samym człowiekiem, jakim byłem przed obejrzeniem tego Snu.

Grzegorzewski, podobnie jak podczas realizacji Śmierci w starych dekoracjach, przebudował teatr, chociaż mniej radykalnie. Spróbował całą widownię zamknąć w podateńskim lesie co uzmysławiamy sobie zwłaszcza podczas sceny szukania się Lysandra i Demetriusza oraz wskutek przemieszczania się czarodziejskiej muzyki, krążącej dookoła pola gry. Na widownię wypuszczony jest długi podest, biegnący aż do ostatniego rzędu foteli. Akcja toczy się na tym pomoście, na proscenium, gdzie ustawiony jest pomost kojarzący się z ringiem, na scenie, zaaranżowanej plastycznie najciekawiej oraz poza zasięgiem wzroku widza.

Fantastyczność lasu podateńskiego fantastyczność „wyśniona”, jest rodem ze snu dzisiejszego, a nie powiedzmy ze snu królowej Elżbiety. Duszki krainy czarów buszują wokół surrealistycznie zmontowanego… samolotu, nie-samolotu. Grupa rzemieślników, którzy montują naiwne przedstawienie teatru w teatrze, ucharakteryzowana jest na ludzi współczesnych, ateńczyczycy występują w stylizowanych kostiumach innej epoki. Reprezentanci trzech światów inaczej się poruszają, inaczej są ubrani, inaczej mówią. A przy tym są z jednego „teatru”, jakim jest świat realny i jego fantastyczna nadbudowa. Łącznikiem jest wspólna muzyka z powtarzającym się — pięknie skomponowanym przez Zygmunta Koniecznego — motywem kołysanki.

Wszystko wydaje się jak najbardziej w porządku. Mimo rozbicia elżbietańskiej sceny, mimo zbudowania fantastyki na nieoczekiwanych elementach scenograficznych, mimo dość daleko idących skrótów, nie jest to Szekspir wypreparowany, tylko przeniesiony w inny czas: współczesny i uniwersalny zarazem. Ale jest to zarazem Szekspir bez poetyckiego czaru. Wywołuje uśmiech na widowni. Gorzej natomiast z warstwą refleksyjną. Tu — jak się wydaje — Grzegorzewski chciał umieścić parę własnych, ironizujących myśli wokół tematu „sztuka”, ale nie przebijają się one w sposób wystarczający, aby je postrzegać.

Niełatwo jest pisać o aktorach i w tym przedstawieniu. Ateńczycy są marionetkowi, rzemieślnicy żywiołowi, postacie fantastyczne — martwe wewnętrznie. Czy Ewa Kamas i Zbigniew Lesień są dobrzy jako wyobcowane marionetki? Zapewne tak. Czy trupa rzemieślników, w swej zgrzebnej prostocie, infantylizmie jest zabawna? Nawet bardzo. Dla publiczności to główna atrakcja. Zwłaszcza rola Bogusława Lindy, ale i pozostali są życzliwie akceptowani. Andrzej Mrozek, Tadeusz Szymków, Ryszard Kotys, Robert Klenner i Bolesław Nowak mają w tej sytuacji prawo do aktorskiej satysfakcji. Postaci fantastyczne słabiej przemawiały do wyobraźni, mimo precyzji ruchu Danuty Kisiel, akrobatycznej zręczności Zbigniewa Papisa i męskiej urody Andrzeja Wojaczka. Wolałem duszki, zwłaszcza gdy śpiewały (Halina Śmiela, Mirosława Lombardo) kołysankę.

Z czwórki głównych bohaterów, uwikłanych w perypetie snów nocy letniej (Maria Czyżówna, Ewa Lejczakówna, Aleksander Kalinowski, Zdzisław Sośnierz), zgodnie z przesądem, a może prawdziwym spostrzeżeniem, że kobiety w miłości mają bogatsze życie duchowe, panie ujawniły więcej niuansów i sprzecznych emocji bohaterek.

Część wykonawców wywołała u mnie niepokoje z powodu złej artykulacji. Są słyszalni, ale nie do końca wiadomo, co mówią. Sprawdziłem to, wybierając się po raz drugi na spektakl z magnetofonem. Problem rzeczywiście istnieje. Daleki od zachwytów nad przedstawieniem, które mnie nie poruszyło, w odróżnieniu od większości prac Grzegorzewskiego, nie zniechęcam publiczności do zapoznania się z tym dziełem. Jest to bądź co bądź Szekspir. A Grzegorzewski nie kończy pracy nad przedstawieniem w dniu premiery.