W Kaliszu premiery artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Głos Wielkopolski” nr 303
  • data publikacji
  • 1974/12/29

W Kaliszu premiery

Tak jak za czasów Izabelli Cywińskiej, dwa autokary, jeden z przedstawicielami prasy, drugi, z członkami Klubu Miłośników Teatru, wyjechały z Poznania do Kalisza na premierowe przedstawienia. Zainteresowanie teatralnym Kaliszem, po pierwszych, inaugurujących sezon na tej scenie premierach, utrzymuje się w środowisku nadal. Dowiodły one bowiem, że w Kaliszu są aktorzy, że powstał tam wartościowy, liczący się zespół, że są tam rzeczywiście szanse na dobry teatr. Na ile jednak już obecnie szanse te są dostrzegalne?

Na to właśnie pytanie miały dać nam odpowiedź, dwie kolejne premiery. Najpierw, pokazana na szkolnej popołudniówce, komedia Leonarda Gershe’a Motyle są wolne, w parę godzin potem — drugi spektakl Witolda Zatorskiego, tym razem oparty na powieści Diderota Kubuś fatalista i jego pan.

Czy teatr koniecznie musi grać same tylko arcydzieła, czy rzeczywiście w jego repertuarze nie mogą znaleźć się od czasu do czasu także zwyczajne, dla ludzi pisane, melodramaty czy komedie? Dyrektor teatru kaliskiego Andrzej Wanat twierdzi, że chce je grać i widzi dla nich miejsce w repertuarze prowadzonego przez siebie teatru. Na początek wybrał więc amerykańską komedię Gershe’a Motyle są wolne. Komedia to, a zarazem melodramat. Miłość młodego, niewidomego od urodzenia chłopaka do pięknej i płochej dziewczyny jest tutaj pretekstem i dla sentymentalnych wzruszeń i dla postawienia kilku moralnych problemów. Młoda kaliska widownia śledziła spektakl z dużym zainteresowaniem. Widać było, że dramat młodego człowieka poruszył młodzież, że jest ona po jego stronie, zwłaszcza wtedy, gdy chłopak upomina się o swe prawa, wobec swej nadto zaborczej ma my. Inaczej jednak widzi spektakl młody widz, inaczej recenzent, który nie po to tu przecież przyjechał, aby dać się wzruszyć. Bardziej zżyty z teatrem odbiorca dostrzeże więc zapewne w tym przedstawieniu nie tylko naiwności fabuły i chropowatości języka przekładu, ale i nie ze wszystkim wygrane przez aktorów na scenie sytuacje. Na dobro spektaklu zapisać trzeba natomiast główną rolę, owego niewidomego chłopaka, Janusza Grendy.

Wieczorne przedstawienie w niepomiernie większym stopniu satysfakcjonować mogło od strony teatralnej. Witold Zatorski, twórca adaptacji a zarazem reżyser spektaklu, przede wszystkim znalazł trafną formułę dla przeniesienia tej powieści na scenę. Zrezygnował z typowej adaptacji teatralnej, obligującej jej autora do napisania własnej sztuki na kanwie czyjejś powieści. Postawił na proste, często okraszone muzyką i piosenką, nieomal kabaretowe w całym swym charakterze, widowisko.

Centralną jego postacią jest oczywiście Diderotowski Kubuś fatalista, ludowy filozof, wodzący za nos swego pana. Jego miłosne przygody, opowiadane swemu panu, w trakcie niekończących się konnych wędrówek, są głównym tematem tego spektaklu, ilustrowanym na bieżąco grą wszystkich pozostałych wykonawców. Na sukces przedstawienia złożyły się pospołu dwa jeszcze elementy. Przednie aktorstwo wykonawcy roli tytułowej Lecha Gwita oraz bardzo wyrównany i dobrze rozumiejący się na scenie, wspierający go zespół, na czele z Kazimierą Nogajówną, Jadwigą Żywczak, Małgorzatą Ząbkowską oraz Zbigniewem Romanem.

Z całą pewnością za wcześnie jeszcze na jakiekolwiek wnioski i uogólnienia co do perspektyw teatralnego Kalisza. W świetle zrealizowanych dotąd na tej scenie spektakli, można jednak raz jeszcze stwierdzić, że w tym mieście rzeczywiście są szanse na dobry teatr.