W sprawie „Dziadostwa” artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Rzeczpospolita” nr 150
  • data publikacji
  • 1995/06/30

W sprawie „Dziadostwa”

Jeszczem na poletko recenzencko-teatralne nie wstępował. Czytam, zgadzam się, zżymam, ale zostawiam Innym. Powiedzmy, specjalistom. Przeczytawszy, we wtorkowym wydaniu „Rzeczpospolitej”, omówienie najnowszej premiery w krakowskim Starym Teatrze (pióra Janusza R. Kowalczyka) wołam: dajcie i mnie trochę miejsca! Dzieje się bowiem nieprzyzwoitość. Byliśmy wszakże razem z red. Kowalczykiem w teatrze tego samego wieczora, więc mniemam, że oglądaliśmy ten sam spektakl?

Recenzję swoją Sprawozdawca „Rzeczpospolitej” zatytułował Dziadostwo. Niezorientowanym wyjaśniam — idzie o rzecz przedstawioną przez zespół Starego Teatru, wyreżyserowaną przez Jerzego Grzegorzewskiego, anonsowaną jako Dziady: 12 improwizacji. Sceny z poematu Adama Mickiewicza. Przyznaję, dawno nie zdarzyło mi się tak niezrozumiale, tak bulwersująco smutno rozminąć z odczuciami, wyniesionymi z tegoż samego spektaklu. Red. Kowalczyk przedstawienie skwitował krótko i, powiedzmy, bezceremonialnie. Tego rodzaju omówienie i ocena spektaklu, budzi nie tylko sprzeciw, ale nawet trwogę. Pewna grupa Czytelników, przeczytawszy, co przeczytała, Recenzentowi być może i przytaknie (czemu by nie?). Tymczasem, co do mnie, chcę ogłosić: tego samego wieczora (siedząc dwa rzędy dalej) oglądałem dzieło teatralne budzące, podkreślam, wątpliwości, ale także — piękne, szlachetne w swej materii scenicznej, powściągliwe, prowokujące, momentami — wybitne.

Niestety, nie okazja i nie miejsce tu, bym mógł po kolei wyjaśnić, jak ja je odczytuję, co spostrzegam tam, gdzie red. Kowalczyk widzi bezsens, brak smaku, pretensjonalne silenie się. Zapewniam Cię Czytelniku, że spektakl jest trudny, wymagający przygotowania, znajomości tekstu, skłonności do wysiłku, powiem wprost — umiejętności czytania znaków, rozpoznawania budulca teatralnego. Ale porusza, wzbudza gorycz, zadumę, zaskakuje możliwościami aluzji, pojemnością metaforyki, wreszcie swoją sceniczną (wizualną, brzmieniową) urodą. Spektakl choć nie bez skaz (lub jeszcze niedopracowany?) jest dziełem sztuki w teatrze. Oczywiście, nie jest to wersja wyłożona po bożemu, polonistycznie. Autor przedstawienia posiada swój system montażu, określony język. Rozbija materię teatralną po to, by składała się, syntetyzowała inaczej. Więc by inaczej, i na nowo wobec innych odniesień znaczyła. Ale dlaczego „po co”? (jak wielokrotnie woła wzburzony Sprawozdawca Wtorkowy). Po to, by bronić się przed powielaniem. Sztuka ośmiela się i chce wyrazić się inaczej. Chce się inaczej stwarzać. (Zapraszam do etymologii terminu — sztuka).

System Grzegorzewskiego nie jest łatwy. Myląca jest jego jakby konwencjonalna obecność w jakby konwencjonalnej przestrzeni scenicznej. Gdyby, z założenia, ukazał się jako twórca awangardowy, przyłożono by pewnie Doń inną „optykę” i inną zastosowano „wycenę”. Ale Grzegorzewski z czego innego i inaczej budując, nie opuścił sceny. W dodatku, po legendarnych Dziadach Swinarskiego, w tej samej przestrzeni, odważył się wypowiedzieć swoje. Na swój sposób.

Z powodu braku miejsca, nie mogę tu argumentować od siebie. Argumentować „za”. Odpowiem tylko na dwa z owych recenzenckich „po co?”. To nie zwyczajnie Anioł depce po ciele toczącego się Konrada (jak chce red. Kowalczyk), ale to wręcz Archanioł (jak Michał z lancą) stawia stopę, depce, poniża pychę. Chwyt za krocze, jednego z dworaków, reżyser proponuje nie po to, byśmy (na czele z red. Kowalczykiem) wołali z obrzydzeniem „po co?”, ale byśmy ujrzeli jak dwór Senatora, to zdeprawowane zbiorowisko szuj w gruncie rzeczy (w ruchu scenicznym — przemieszcza się jakby niewidzialnie związana, skazana na siebie „tołpa”) publicznie nawet, lekceważy się i pogardza sobą. I tak dalej i bardzo możliwe, że i tym podobnie. Improwizacja, zgadzam się (choć akceptuję taką możliwość interpretacyjną), nie spełnia oczekiwań. Według mnie, zwyczajnie z powodów technicznych. Podawana jest za szybko, zbyt „ku sobie”.

Cóż, brak miejsca na moją listę atutów tego spektaklu. Szkoda. Mógłbym o niezwykłości Aniołów, o „metaforycznym rozbiciu” postaci pani Rollison. (co za uniwersalność tej postaci, więc i tej tragedii), o urodzie i syntetyczności scenografii (upadająca Świątynia!) o pięknie i niezwykłej funkcjonalności muzyki. (Chór z Obrzędu, potraktowany jako dosłowny chór). Z pewnością będą spory i namiętności. Właściwie świetnie, że w Teatrze jest znowu o co się spierać i że to przy okazji Dziadów.