Warszawska „Pułapka” najważniejszym wydarzeniem zakończonego festiwalu artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Słowo Polskie” nr 279
  • data publikacji
  • 1984/11/26

Warszawska „Pułapka” najważniejszym wydarzeniem zakończonego festiwalu

Wyblakła już aktual­ność przełomowej, „odwilżowej” sztuki Jerzego Lutowskiego Ostry dyżur, która w 1955 roku po­dejmowała ważne polityczno-mo­ralne problemy. Dzisiaj raczej śmieszą papierowe postacie i naiwnie zarysowane problemy dramatu. Tak przynajmniej odebrane zostało przedstawienie pokazywa­ne w sobotę (24 XI) przez słupski Teatr Dramatyczny w reż. Ry­szarda Jaśniewicza. Konflikt w spektaklu zobrazowany zastał bla­do, choć strona aktorska przed­stawienia wypadła nawet przy­zwoicie (poza „kreacją” Małgo­rzaty Iwańskiej).

Żarliwie natomiast wyreżysero­wany został premierowy Wysoc­ki Władysława Zawistowskiego, pokazywany również w sobotę przez szczeciński Teatr Współ­czesny. Do tej pory jako jedyne festiwalowe przedstawienie próbu­je ono podjąć żywą dyskusją nad współczesnością, mimo że temat sztuki jest historyczny. Bohater dramatu — Piotr Wysocki (czło­wiek-legenda), już jako starzec, staje przed wyborem wobec ko­lejnego zrywu powstańczego 1863 roku. Reżyser Ryszard Ma­jor wydobył i wypunktował wszy­stkie konflikty i napięcia dialogo­wego dramatu. Poprowadził spek­takl ostro i w dobrym tempie. Wśród świetnie zarysowanych po­staci, na czoło wysuwa się mą­drze grana tytułowa rola spek­taklu w wykonaniu Jacka Polacz­ka. Przedstawienie ma również interesującą oprawę scenograficz­ną utrzymaną w szaro-czarnej to­nacji (Jan Banucha) i niestety bardzo niedobrą ilustracyjną war­stwę muzyczną.

Prawdziwym wydarzeniem festi­walu, wypowiedzią najbardziej dojrzałą artystycznie, stała się je­dnak Pułapka z warszawskiego Teatru Studio, przedstawiona o­statniego dnia (niedziela 25 XI). Jerzy Grzegorzewski tworzy spek­takl wydawałoby się obok dra­matu Różewicza, niesłusznie opar­ty tylko na jego strzępach, a jed­nak wspaniale wydobywa istotę Różewiczowskiej wizji (zacierając dosłowności), uzupełnia ją i ko­mentuje — przybliża do Kafko­wego świata obsesji i komplek­sów. Nie ma w spektaklu pu­stych efektów, wszystko podpo­rządkowane zostało budowaniu napięcia, nastroju zagrożenia w świecie stanowiącym pułapkę. Przedstawienie dzieli się na dwie części. W pierwszej — obrazy na­kładają się, nawarstwiają, dają najwięcej informacji-znaków-sygnałów budujących bez gadul­stwa i nierodzajowo (podporząd­kowaną obsesjom i kompleksom Kafki jak w śnie-koszmarze) „ro­dzajową” warstwę dramatu. W finale pierwszej części (długa roz­mowa Franza z Ottlą) jest więcej tekstu Różewicza, pojawiają się odrealnieni Oprawcy — ukon­kretnione zagrożenie. Taki finał zapowiada rozpadanie się form, odwarstwienie i oczyszczenie, ku któremu ewoluuje spektakl w drugiej części, w jej końcowej scenie stan zagrożenia sygnalizują; niewidocznie poruszające się czar­ne skrzydło szybowca i błąkające się po ścianie horyzontalnej świa­tło reflektora. W tej części szo­kuje tylko nawarstwiony formal­nymi zabiegami końcowy mono­log Ojca w ekspresyjnym wyko­naniu Marka Walczewskiego, cho­ciaż nie jest ono adekwatne do przekazywanych treści.

Przedstawienie Jerzego Grzego­rzewskiego wspaniale współtwo­rzą: samoistna, nieilustracyjna muzyka Jerzego Maksymiuka, świetne kostiumy Barbary Hanic­kiej oraz bardzo dobrze wkom­ponowana w spektakl warstwa aktorska, nawet przy niewielkich rólkach. W przedstawieniu rysują się role wybitne: Olgierda Łuka­szewicza — może trochę przesty­lizowany Franz, ekspresyjnego Marka Walczewskiego — Ojciec, Bogusława Lindy — zdystansowa­ny Maks, Ireny Jun — wzrusza­jąca w prostocie Matka oraz An­ny Chodakowskiej — nakreślona przewrotnie postać Grety.