„Wiśniowy sad” — wyrąbany artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Życie Warszawy” nr 282
  • data publikacji
  • 1964/09/24

„Wiśniowy sad” — wyrąbany

Wiadomo — trudno jest grać Czechowa, a najtrudniej może Wiśniowy sad. I dlatego, że wszystko tu dzieje się poza słowami rzucanymi na pozór bez ładu i składu, jak w życiu a nie jak w sztuce teatralnej. I dlatego, że istnieje dobrze znany wzór inscenizacji Stanisławskiego i MCHAT-u, w swoim rodzaju doskonały, którego jednak nie byłoby sensu dziś naśladować, a spod którego sugestii niełatwo się wydobyć. Teatr Narodowy chciał zaproponować coś innego, Władysław Krasnowiecki, któremu tak ładnie udało się w zeszłym roku oczyścić Na dnie z naturalizmów, drobiazgowości, wygrywania nastrojów i stworzyć przedstawienie krwiste, zwarte, wymowne i nowoczesne, próbował tę samą metodę zastosować do Wiśniowego sadu. Ale Czechow to nie Gorki. A może metoda tym razem zawiodła. W tym przedstawieniu bowiem — niezależnie od takich czy innych zamiarów reżysera — nie widać żadnej koncepcji, żadnej myśli przewodniej. Wiśniowy sad może być dziś dla nas sztuką ironiczną o życiu nieskładnym i nieszczęśliwym, ze śmiesznymi ludźmi, którzy bankrutują w sensie majątkowym, psychicznym i klasowym. O nudzie, w której nieroby mówią frazesy, o pracy, prawdzie, celu, odrodzeniu. O głębokim prowincjonalizmie, o Paryżu jako ideale wielkiego świata, z którego się bierze tylko blichtr rzeczy najgorszych. Wiśniowy sad może też być sztuką o czymś innym… Ale w tym przedstawieniu jest to tylko historia pięknej acz lekkomyślnej pani, sprzedającej swój rodzinny wiśniowy sad nuworiszowi, który się w niej potajemnie kocha. A taka historia niewiele nas obchodzi. Są tu niektóre sceny znakomicie rozegrane, niektóre role doskonale ujęte. Ale każdy gra sam dla siebie, wszystko razem nie składa się w jakąś jednolitą całość. Dialogi Czechowa, owe dialogi, w których padają niespodziewane zdania bez związku; brzmią pusto i bez wyrazu, nie mają wewnętrznego napięcia, nawet nudzą. Można się zgodzić z reżyserem, że tępi przesadną nastrojowość, ale akt drugi cały zbudowany jest na nastroju i bez niego musi zawieść. Poza tym widz musi wierzyć w istnienie poszczególnych postaci – życiowe czy teatralne. Tu nie wierzy. W tym wyrębie najpiękniejszych walorów Wiśniowego sadu ma swój duży udział także scenografia Teresy Roszkowskiej, rozmijająca się całkowicie z przedstawieniem. W akcie pierwszym pokój w dworku przypomina stodołę, za to w trzecim gigantyczna sala balowa jest na miarę pałacu… kultury i w dodatku z chwiejącym się filarem. Horyzont zaś przywodzi na myśl rozbujała roślinność podzwrotnikowa. Nic dziwnego, że ukazujący się na tym tle ludzie nie mogą wydawać się prawdziwi. Kostiumy zaś nie tylko nie pomagają aktorom, ale im wyraźnie przeszkadzają. Elżbieta Barszczewska jest aktorką tej klasy i tego uroku, że nie może się nie podobać w jakiejkolwiek roli. Ale jej Kaniewska okazała się za mało ostra, zbyt liryczna, na serio, bez ironii i kabotynizmu, nie wierzy się też w jej paryskie awantury miłosne. Andrzek Szalawski bardzo ładnie sugeruje miłość do niej, miłość, o której nie ma ani słowa w tekście, wszystko trzeba wyrazić poza tekstem. Ale czy Łopachin musi być aż tak sentymentalny, wygładzony z prostactwa, o którym sam mówi i energii życiowej. Zdzisław Mrożewski stylowo gra raczej żałosnego niż śmiesznego Galewa. Podziwiać trzeba skalę możliwości Ignacego Gogolewskiego. W roli studenta Trofimowa świetnie trafia w ton ironiczny i wobec ludzi, wśród których się obraca i wobec prawd, które sam głosi. Poza tym w pełni udane były raczej role drugoplanowe. Danuta Wodyńska pysznie pokazała śmieszność i wewnętrzny smutek guwernantki, stwarzając postać bardzo wyrazistą, zwracającą uwagę. Bogdan Baer obdarzył Jepichodowa rysami bardzo naturalnego komizmu. Kapitalnym starym Firsem był Janusz Strachocki a prawdziwym Piszczykiem Kazimierz Wichniarz. Andrzej Żarnecki stworzył zabawną i nieprzeszarżowaną postać lokaja Jaszy. Hanna Zembrzuska, Barbara Rachwalska, Barbra Horawianka poprawnie zagrały Anię, Wartę i Duniaszę. Poza tym wystąpili jeszcze Władysław Kaczmarski (Przechodzień), Zbigniew Kryński (Zawiadowca stacji), Wilhelm Wichurski (Urzędnik pocztowy). W programie czytamy w podtytule: dramat w trzech aktach. Dlaczego? — skoro w oryginale Wiśniowy sad nazywa się komedią i to w czterech aktach. A może właśnie na tej zmianie polega koncepcja tego przedstawienia.