„Wiśniowy sad” z Kandelabrami artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Teatr” nr 1
  • data publikacji
  • 1965/01/01

„Wiśniowy sad” z Kandelabrami

Dekoracja w Wiśniowym sadzie jest ważną „osobą dramatu”. Stosunek do sadu dzieli postacie Czechowa na pokolenia i warstwy społeczne. Wiśniowy sad staje się katalizatorem postaw i przynależności. Wskazując na różnice między ludźmi przykuwa i łączy wszystkich swoim staroświeckim czarem. Można też, oczywiście, wystawić Czechowa bez sadu i bez domu, z którym tyle się w sztuce wiąże sentymentalnych wspomnień i uczuć. Można zrezygnować z poezji i uroków pejzażu i z liryzmu ludzkich obyczajów i przeżyć. Można świat czechowskich postaci zobaczyć w świetle groteski, z zaprawionej cienką ironią komedii ludzkiej zrobić społeczną farsę, z pastelowego obrazu jaskrawą karykaturę. Czechow jest elastyczny jak Szekspir. Czechowów jest tylu, ile teatralnych epok i reżyserskich upodobań. Teresa Roszkowska zaprojektowała trzy dekoracje: pokój dziecinny, goły i biedny, jak w oficynie, z wyjątkowej brzydoty starą szafą i nowym krzesłem z „Ładu”, na którym rzekomo siadywała jeszcze matka Raniewskiej; ławeczkę na tle horyzontu w drzewiaste obłoczki, w których pewnie należy się domyślać wiśniowego sadu; salę balową z chwiejącą się kolumną i kandelabrem z Pałacu Kultury. Jakie rozwiązanie utworu podpowiada taka scenografia? Co mają oznaczać niekonsekwencje w wyposażeniu pomieszczeń tego samego domu i zlekceważenie intymnych realiów, dosyć chyba ważnych w tym nastrojowym dziele? Przedstawienie dało tylko jedną odpowiedź: było równie niekonsekwentne, jak poszczególne elementy scenograficznej oprawy. Mchatowcy zagrali Wiśniowy sad (w spektaklu, który widzieliśmy w Polsce) ostro akcentując ideowo-społeczne różnice pokoleń i warstw. Uwidoczniali wdzięk i niezdarność odchodzących, brutalne racje Łopachina i siłę marzenia młodych. W spektaklu, który w Teatrze Narodowym wyreżyserował Krasnowiecki, wszystkie te sprawy zatarto. Łopachin — Szalawski jest gentlemanem, który ogładą towarzyską i łagodnością obyczajów nie różni się w zasadzie od świata Raniewskich i Gajewów. Młody Trofimow — Gogolewski jest sympatycznym dziwakiem, którego ideałów i poglądów nikt zbyt poważnie nie bierze. Jego partnerka, Hanna Zembrzuska (Ania) wygrywa, jak zwykle, pusty wdzięk niezapisanej jeszcze młodości. Zamazano więc warstwę społeczną, a także obyczajową; nie ma wyraźnego podziału na odchodzących i nowych, ani na młodych i starych, jak nie ma wiśniowego sadu, ani domu, którego czar by tłumaczył sentymenty osób dramatu. Zapewne ta historyczna warstwa nie jest dziś najbardziej atrakcyjna. Widać o inne sprawy chodziło twórcom spektaklu, ale o jakie? Lecz to jest właśnie tajemnica, której nie sposób odgadnąć. Można się czegoś domyślić z zarysu roli Barszczewskiej. Wśród wielu niewyjaśnionych postaci jest Raniewska z pewnością najdojrzalszą osobą spektaklu. Barszczewska wygrała kobiecość unerwioną i pełną niepokoju, egocentrycznie zapatrzoną w swoją biologiczną rację istnienia, zajętą pogonią za czasem straconym i sprawdzaniem możliwości swojego kobiecego „warsztatu”. Jej Raniewska jest wiecznym podlotkiem, nerwowo uczulonym na sprawy serca i płci, a ślepym i głuchym na rzeczy nawet najważniejsze i ludzi nawet najbliższych, ale nie związanych z jej kobiecym dramatem. Nieco somnambulicznie porusza się wśród osób i spraw, zbyt mało ją obchodzących; ożywia się tylko w scenach, które zdają się próbą sił, przygotowaniem psychicznym (i fizycznym) do czegoś, co zostawiła w Paryżu, a z czym wiąże swe kobiece nadzieje, fałszywe i iluzoryczne, jak nadzieje trzech sióstr, związane z wyjazdem do Moskwy. Taką też próbą kobiecych możliwości jest najlepsza scena spektaklu — koncertowy duet w czasie balu między Raniewską i Trofimowem; zwycięstwo odniesione nad chłopcem dodaje jej pewności siebie i wypełnia radosną nadzieją w momencie, kiedy tak dla niej fatalnie rozstrzygnęła się sprawa sprzedaży wiśniowego sadu. Owa zwycięska próba przed gościnnym wyjazdem do Paryża jest dla niej stokroć ważniejsza od sadu, od losu obydwu córek, od wszystkiego, co się tu zdarzyło i niewesołych konsekwencji, jakie stąd pewnie wynikną. Barszczewska proponuje sztukę o przemijaniu czasu i wymijaniu się ludzi, o niemożności porozumienia i nieuchwytności szczęścia, o wiecznej samotności i tęsknocie za złudnym majakiem czegoś, co nie ma nawet pozoru wartości. Ale Barszczewska jest samotna. Jej propozycji nie podjęli aktorzy i nie przeprowadził reżyser. Najlepiej partnerował Raniewskiej Gogolewski. Kilka autonomicznie interesujących ról zagrali Mrożewski jako Gajew, Baer — Jepichodow, Strachocki — Firs. Aktorki przeważnie skrzywdzono, obsadzając je w rolach, dla których nie mają warunków.