Wspomnienie artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Kubły, kubły, miliony kubłów w zupie!”
  • data publikacji
  • 2005, 2008

Wspomnienie

Miałam wielkie szczęście znać Jurka od samego początku. Początku jego i jego twórczej drogi — gdy rodził się jako artysta. Znałam jego dom, rodziców, babcię.

Nasza znajomość zaczęła się na drugim roku studiów w Łodzi. Nie ukrywajmy, jako znajomość damsko-męska — w tej dziedzinie także był to debiut w bogatym później życiu artysty. Choć nie był w moim typie, (złościłby się teraz, że tak piszę, ale to prawda) nie sposób było oprzeć się jego pełnym fantazji pomysłom w ostentacyjnie staromodnym stylu. Wyglądał zupełnie inaczej niż inni koledzy — chudziutki, trochę zgarbiony, w okularkach. Na pierwszą randkę, na plenerze we wsi pod Czorsztynem, przyjechał po mnie dorożką. Kultywował tę swoją inność. Zawsze był trochę aktorem i reżyserem.

W tym czasie pasjonowaliśmy się malarstwem. Jurek malował piękne, mroczne obrazy. Oboje byliśmy pod wpływem Tadeusza Brzozowskiego, którego zwłaszcza jeden obraz biegaliśmy oglądać, gdy tylko byliśmy w Warszawie. W sumie obejrzeliśmy go ze dwadzieścia parę razy.

Jurek w łódzkiej szkole był studentem znanym z nieco przewrotnej oryginalności. Potrafi ł na zajęcia z rzeźby, na których wszyscy przykładnie rzeźbili w glinie, przynieść wypieczoną w piekarni ojca kompozycję z ciasta. Wsławił się na zajęciach u profesora Fijałkowskiego, a był to autorytet szalenie surowy, na których studenci mieli za zadanie skonstruować latawiec. Jurek zaproponował odpowiednio przysposobiony fotel na biegunach. Profesor potraktował to szalenie poważnie i na radiostacji odbyła się próba lotu. Zwieńczona niestety dramatycznym fiaskiem.

Był studentem, który prowokował artystycznie swoich profesorów. Miał ogromne poczucie humoru i inteligencję. Poza tym wystawił w szkole Szewców Witkacego. Brałam w tym udział i było to przedsięwzięcie ocierające się o szaleństwo, a to głównie z powodu obsady, która niczym mieszanka wybuchowa groziła eksplozją. Oprócz kilku naszych kolegów ze szkoły, były tam osoby całkowicie niezrównoważone choć scenicznie fenomenalne. Do tego wyjazd w obce miejsce — na festiwal do Gdańska. Pamiętam, że jeden osobnik (grający chyba sędziego Scurvy) musiał być trzymany na uwięzi, bo miał skłonności do używek i jakieś specjalne papiery (wariackie!).

Spektakl odbył się w bardzo gorącej atmosferze i dostał pierwszą nagrodę, a my szaleliśmy z radości. Myślę, że właśnie wtedy Jurek zrozumiał, co chce robić. Wtedy także zaczęła się moja fascynacja teatrem.

Mieliśmy różne teatralne manie. Jedną z nich był rytuał oglądania Gustawa Holoubka w roli Ryszarda II. Naprawdę się w nim kochaliśmy. Mieliśmy opracowany system wchodzenia do teatru od tyłu. Najpierw na całość, potem z braku czasu biegaliśmy obejrzeć tylko kawałek przedstawienia. Gdy dochodziło do sceny ze zwierciadłem — mdleliśmy. Pan Gustaw chodził po scenie krokiem „elektrycznym”, a kiedy patrzył w zwierciadło, miał najsmutniejsze spojrzenie świata, które pamiętam do dziś.

Na moje imieniny w marcu dostałam w kopercie komplet zdjęć pana Holoubka (naprawdę nie wiem do dziś, gdzie Jurek je zdobył) jako dedykowany mi „reportaż z Jego pierwszej podróży wiosennej”. Potem, kiedy wyjechałam do Paryża, denerwował mnie pisząc: co tam Paryż, niech pani nie zadziera nosa, idę właśnie pocieszyć się na Ryszarda… „ta szkapa” (był tam kulminacyjny tekst opuszczonego króla — właśnie ze szkapą)… i teraz mi zazdrościsz.

Listy Jurka pisane do mnie, do Paryża, pełne są motywów ciągłego biegania, proszenia o paszport i stypendium w Ministerstwie Kultury. Zanim udało mu się to załatwić, minął prawie rok. Ten wyjazd był jego pierwszym wyjazdem na Zachód. Znów byłam świadkiem.

Jurkowi zawdzięczam bardzo dużo. Był moim przewodnikiem w tak ważnym czasie młodości, kiedy człowiek odkrywa świat. Nauczył mnie na niego patrzeć. Uformował mój świat estetyczny i teatralny.

Od samego początku miałam świadomość, że mam do czynienia z kimś genialnym, że jestem świadkiem czegoś wyjątkowego. Mówiłam mu o tym, a on złościł się. Chciał być kochany jak mężczyzna, nie jak artysta.

Warszawa, 5 marca 2006