Wychodzę zimny artykuł

Informacje o tekście źródłowym

Wychodzę zimny

Zestawienie Wnętrza Maurycego Maeterlincka z Warszawianką Stanisława Wyspiańskiego jest „dziełem” Tadeusza Pawlikowskiego, dyrektora teatru krakowskiego (1893–1899), a potem lwowskiego (1900–1906). Już przed prapremierą Warszawianki (1898), która stała się debiutem scenicznym St. Wyspiańskiego zastanawiał się T. Pawlikowski nad połączeniem sztuki M. Maeterlincka z Warszawianką w jednym wieczorze teatralnym. „Później atoli i — pisał Adam Grzymała-Siedlecki — mógł się przekonać [Tadeusz Pawlikowski], że Wnętrze raczej odstraszy publiczność, należy szukać utworu czy utworów bardziej popularnych”. Takimi utworami były wówczas Wspomnienie Bohdana Ronikiera i Noc w Belwederze Adama Staszczyka. Dopiero po latach, we Lwowie (1901) powrócił T. Pawlikowski do pierwotnego zamysłu i na afiszu obok Warszawianki St. Wyspiańskiego pojawił się M. Maeterlinck.

Zestawienie Wnętrza z Warszawianką w przedstawieniu Jerzego Grzegorzewskiego stanowić więc może ukłon w stronę tradycji (byłoby to przewrotne), może także stanowić tradycyjne (!) „szukanie” analogii wymowy etycznej w obu tych utworach, albowiem problematyka etyczna i procesy psychologiczne z nią związane decydują w propozycjach J. Grzegorzewskiego o rozwiązaniach interpretacyjnych, reżyserskich i aktorskich. Owe rozwiązania interpretacyjne to tylko jeden z kluczy, którymi J. Grzegorzewski „szyfruje” kod swego przedstawienia. Innym kluczem miała być jednorodna kompozycja obrazu scenicznego, która wyrasta przecież, raz ze St. Wyspiańskiego, z jego teatru, dwa z J. Grzegorzewskiego — artysty plastyka, scenografa. Zarówno we Wnętrzu, jak i w Warszawiance scena została podzielona na dwie części, część przednią, i część tylną. Elementem dzielącym jest ogromne okno wsparte o dwie kolumny, białe, utrzymane w klasycznej linii architektury XIX-wiecznej. We Wnętrzu „obserwujemy” ludzi za szybą, jak pod kloszem laboratoryjnym; w Warszawiance, „uczestniczymy” w ludzkim nieszczęściu. Ale J. Grzegorzewski zaaktywizował u St. Wyspiańskiego i drugi plan, za oknem, który jest odbiciem rzeczywistości, innym istnieniem, lustrem, wreszcie… czym jeszcze?

Akcja Wnętrza jest powolna, toczy się spokojnie, sennie, w półmroku. Światło jest tylko za oknem, tam, gdzie jeszcze nie wkroczyło nieszczęście, ów kontrast między powolnym biegiem wydarzeń a nieuchronnym tragizmem — to walor spektaklu, duża wiedza o życiu, którą przekazać mogą tylko aktorzy (Włodzimierz Skoczylas i Maciej Małek), świadomi swego warsztatu i kondensacji materiału literackiego.

Nurt psychologiczny dominuje w propozycjach aktorskich w Warszawiance, która stała się sztuką o ludzkiej tragedii i „delikatności uczuć”. Kontrast pomiędzy nastrojem wyczekiwania, niepokojem o kochanego człowieka i problemem dziejowego posłannictwa — to główny nurt przedstawienia J. Grzegorzewskiego. Wyrazem tych koncepcji są propozycje aktorskie Ewy Mirowskiej (Maria), Barbary Marszałek (Anna) i Ryszarda Sobolewskiego (Chłopicki). Ileż tutaj bogactwa w geście i w ruchu. Przykładem może być doskonały finał Ewy Mirowskiej, która zaprezentowała najwyższy kunszt, wydłużając niemą scenę do granic wytrzymałości. Ufała swemu warsztatowi i bogatej indywidualności — wygrała z czasem, z widzem… Jednak różnorodność wypowiedzi pozawerbalnych doprowadziła Jerzego Grzegorzewskiego do przejaskrawień wieloznaczeniowych. Cóż bowiem znaczyć mają dwa fortepiany przed i za oknem, co znaczą równocześnie gesty „odchylań” się Marii i Anny siedzących przy fortepianie. A może jest to tylko kwestia wrażliwości.

Zbyt duża ilość układów wieloznacznych wywołuje stan zniecierpliwienia intelektualnego, które nie pobudza, lecz otępia. I chyba wiele słuszności miał widz, który wychodząc ze spektaklu Wnętrza i Warszawianki powiedział „wychodzę zimny, nieporuszony, jakby nic się nie stało, a może nic się nie stało…?”.