Z natury i z kultury artykuł

Informacje o tekście źródłowym

Z natury i z kultury

Jak zwykle nie zauważono u nas tego zjawiska we właściwym czasie, poczekajmy jeszcze… dowiemy się o tym z Paryża lub Londynu, ale z wielo­letnim opóźnieniem…

Tak pisał Tadeusz Różewicz o dziwnej, zagadkowej zaiste ewolucji myślowej jednego z najwybitniej­szych naszych krytyków artystycz­nych, którego myśli od kilku już lat zanurzają się w dziedzinach niejasnych, niezbadanych, dotąd nieskatalogowanych.

Tak samo zapewne będzie można napisać o nowej sztuce samego Różewicza, Pułapka, której premie­rę dał Teatr Studio w Warszawie w styczniu tego roku. Pułapka jest z pozoru sztuką o Franzu Kaf­ce, w rzeczywistości zaś jest sztu­ką o artyście i świecie praktycz­nym, o XX wieku, o grozie i prze­czuciu zagłady, które ciągną się od czasów Abrahama aż do pieców Oświęcimia i dalej, do naszych dni. I niezależnie od tego, jak ją wy­stawił w Teatrze Studio Jerzy Grzegorzewski, który uparł się, żeby rzeczy dziwne i niezwykłe po­kazywać w sposób dziwny i nie­zwykły, jakby naprawdę dziwność i niezwykłość nie były po stokroć mocniejsze, gdy wyłaniają się ze zwyczajności, powszedniości i ba­nału (jak u Kafki właśnie czy u Różewicza), Pułapka jest z pew­nością jednym z najbardziej doj­mujących — emocjonalnie i intelek­tualnie — utworów naszej drama­turgii najnowszej.

Dlaczego skazana jest ona — bo myślę, że jest skazana — na obo­jętność, na milczenie lub na parę zachwytów czy też „zastrzeżeń” maleńkiego stadka teatromanów i krytyków teatralnych? Dlaczego w ogóle — o czym wspominałem już kiedyś — los człowieka twórczego (a więc jego twórczość przede wszy­stkim) musi być u nas obecnie tak samotny i wszystkim obojętny za­nim nie „dowiemy się o tym z Paryża lub Londynu”?

Myślę, że pierwszą tego przyczy­ną jest panująca u nas obecnie wszechogarniająca, maniakalna po­lityzacja kultury. To prawda, że kultura niesie posłania ideowe, a więc jej część zatrąca o to, co mo­żna nazwać polityką. Ale ta część jest malutka, powierzchowna, jak szczyt góry lodowej, wystający nad wodą. Tymczasem u nas patrzy się tylko na te wierzchołki, odrzucając resztę. Jest „za”, czy „przeciw”? „Przyłożył” czy też się „podlizał”? — oto są pytania, które zadajemy sobie biorąc do ręki książkę, idąc do teatru czy do kina. A jeśli już znamy odpowiedź, to właściwie da­lej nie ma się czym zajmować, nawet nie warto czytać lub oglą­dać, bo jeśli „przyłożył”, to nie­ważne jak, jeśli zaś się „podlizał”, to też obojętne jak i dlaczego. Od tego odbioru, narzucanego przez tzw. „zainteresowaną publiczność”, również i artyści dostają kręćka. Nie wypada więc już dziś wysta­wić Szekspira czy Antygony tyl­ko dlatego, że ważą się tam pyta­nia podstawowe dla każdego cza­su i dla całej kultury, dla ludzkiej egzystencji i moralności, ale trzeba to koniecznie skojarzyć z tym, co stało się przed rokiem, dwoma czy przed tygodniem w mieście Wał­brzychu, Gdańsku czy Nowej Hu­cie; inaczej nikt nie przyjdzie do teatru i nie będzie klaskać.
Egocentryzm małego kraju, ośle­pionego przez własny los history­czny.

Oczywiście nie wszystko, na szczęście, co powstaje obecnie w dziedzinie kultury, ma na sobie owo piętno polityzacji, są ludzie, którzy piszą jeszcze o smutku, mi­łości, szczęściu, codziennej walce człowieka z innymi otaczającymi go ludźmi, malują pejzaże lub abstrak­cyjne obrazy i komponują utwory muzyczne, które nie są Marsylian­ką. Ale wówczas również dzielą się oni na „swoich” i „obcych”, „tych” i „tamtych”, przez co są albo dobrzy, zdolni i głębocy, albo źli, toporni i powierzchowni. Być „obcym” straszno, ale być „swoim” też nie najlepiej: „On jest wybit­ny? Niemożliwe, przecież ja go znam” — to dialog, który powta­rzał ponoć jeszcze mój dziadek, ale nie stracił on nic na aktualności.
Te są, jak myślę, główne przy­czyny samotności i sieroctwa twór­czości leżące po stronie najbliższe­go jej kręgu odbiorców, po stronie tych, którzy „robią klimat” wokół twórczości, stanowią jej ekologicz­ne otoczenie, zatrute u nas niczym wokół kopalni siarki.

Ale jest przecież jeszcze mece­nat, decydenci kulturalni, infra­struktura czy jak to tam wreszcie nazwać. Słowem druga, nie środo­wiskowa, ale niejako oficjalna stro­na medalu. Ci mają do twórczości stosunek tyleż użytkowy, co po­dejrzliwy. Wiedzą przede wszyst­kim, że od tej strony — nie wia­domo dokładnie dlaczego — ale może wybuchnąć jakiś pożar, ktoś coś napisze nie tak, ktoś coś na­maluje czy wyrzeźbi nie tak i może być z tego kłopot w rejonach, jak utrzymują, nieporównanie wyższych niż jakieś pisanki, malowanki i rzeźbienia. Dlatego odruchem naj­częstszym jest tu po prostu posta­wa straży pożarnej, sprawnej i go­towej do interwencji. Alternatywą zaś pożaru jest spokój. Dzieło, któ­re jest jak usypiający szmer stru­myka, twórca, który ledwo dyszy, najlepiej jednak, gdy dyszy dostoj­nie, olimpijsko i z namaszczoną celebrą o sprawach tak podniosłych, że już zupełnie wszystkim obojęt­nych.

Mecenat również, jak wiemy, ma najlepszą wolę, aby kulturę i sztu­kę upowszechniać. Nie ma nikogo, kto byłby niechętny upowszechnia­niu, żyjemy w kraju, któremu bra­kuje kin, książek, świetlic, klubów, teatrów, nawet gazet. Tylko że nie­kiedy pojawia się naiwne pytanie, co właściwie należałoby upowszech­niać — jaką kulturę, jaką sztukę, jakie wzorce, jakie uczucia, jakie myśli? Nigdy, jak świat światem, nie udało się jeszcze nikomu oderwanie sfery upowszechniania od sfery wartości, popularyzacji od a­ksjologii, u nas próbuje się jed­nak tego niemożliwego eksperymen­tu. Pesymiści boją się, że kiedy świadomość tej niemożności do­trze już do odpowiednich decyden­tów, na wieś polską i do przysiół­ków, ruszą wówczas pod rękę pan­cerny pies z Grzymkowskim, bę­dzie bardziej pastoralnie i heroicz­nie, ale z lekka jakby nie do wy­trzymania. Być może tak właśnie się stanie, wiemy, niestety, jak czę­sto pesymiści mają rację i na jak chwiejnych przesłankach zasadzają się racje optymizmu, ale czy zna­czy to, że trzeba już na zapas zre­zygnować z nadziei?

Wreszcie, jak sądzę, część winy za samotność twórczą ponoszą sami twórcy. Nie dlatego bynajmniej, aby „zamykali się w wieży z koś­ci słoniowej”, gardzili odbiorcami i nie zabiegali o ich względy. Od ładnych paru lat ocieram się o środowisko twórcze i nie widziałem jeszcze nikogo, kogo nie łechtała­by mile popularność i uznanie, ko­mu obojętny byłby nakład jego książek i opinie czytelników czy widzów.

Rzecz w tym niestety, że rodzima twórczość nie rozpieszcza nas os­tatnimi laty. Jest to wielkie zagad­nienie, związane z ogólnym charak­terem polskiej twórczości, zwłasz­cza ostatnich dziesięcioleci. Polska jest krajem znakomitych debiutów i przeciętnej twórczości dojrzałej, czemu nic przeczy kilka czy kilka­naście przykładów przeciwnych. Myślę po prostu, że w Polsce bar­dzo trudno pokonuje się tę — ko­nieczną do przekroczenia przez każdego, kto dotyka się twórczości — granicę pomiędzy malowaniem „z natury” a malowaniem „z kultu­ry”, radosną improwizacją a praw­dziwym zawodem artystycznym.
Debiut jest zazwyczaj relacją o świeżym, osobistym, a więc dla każdego artysty unikalnym, spot­kaniu ze światem zewnętrznym. Ta­kimi były słynne debiuty Uniłow­skiego, Hłaski, Bursy, wielu in­nych, w różnych dyscyplinach twór­czości. Ale kiedy wypali się pierw­szy ogień, a pisarz czy artysta po­zostaje nadal przy swoim zawo­dzie — co u nas, przy systemie ży­czliwego protekcjonizmu dokonu­je się niezwykle szybko i wystarczy jedna lub dwie książki, filmy czy sztuki, aby do końca życia wlec za sobą tren artysty i czerpać z tego utrzymanie — zaczyna się zazwy­czaj powtarzanie samego siebie z czasów debiutu, coraz bardziej roz­paczliwe, coraz bardziej jałowe.

Pisarz N. pozostaje pisarzem N. sprzed lat dziesięciu czy piętnastu, tylko mniej świeżym, szczerym i unikalnym, dramaturg I. pozostaje dramaturgiem I. z okresu swego początku, tyle że wyliniałym, re­żyser K. naśladuje bezskutecznie reżysera K., który już dawno stra­cił przenikliwe oko młodzieńca. W krajach, gdzie twórczość jest pra­cą, a nie fajerwerkiem czy mani­festowaniem doraźnych postaw, ar­tysta dojrzały pogrąża się w świat kultury, bada jej nowe horyzonty, przeciera nieznane ścieżki, słysząc w dawnych głosach niewygasły krzyk ludzkich namiętności. U nas musi się koniecznie zadeklarować politycznie, aby utrzymać się na rynku.

Sztuka Różewicza Pułapka jest głosem artysty dojrzałego, którego od Kartoteki dzieli wielki szmat przemyślanego świata. Jest to dra­mat napisany „z kultury” i w któ­rym płynie prawdziwa, żywa krew.