Po premierze: „Król umiera, czyli Ceremonie” artykuł
Informacje o tekście źródłowym
Po premierze: „Król umiera, czyli Ceremonie”
Król umiera czyli Ceremonie to przedstawienie, na które oczekiwano bardzo długo. Drugi Ionesco na przestrzeni ostatnich dwóch lat w naszym mieście. Najpierw przedstawiono Łysą śpiewaczkę u Lesienia — dobry spektakl o aktorskim charakterze. Tym razem Król umiera w Teatrze Polskim z rolą Igora Przegrodzkiego, która zachęcała do udania się do teatru. Muszę rzec tak: po premierze jestem rozczarowany tym, że „plastyczny” a raczej „teatr znakomitej kompozycji elementów scenograficznych i rekwizytów”, teatr Jerzego Grzegorzewskiego, uzupełniony muzyką czy dźwiękami Radwana (złośliwi pytają: Kto słyszał muzykę Radwana?), nie wydobył niczego więcej, nie pogłębił tego, co wynika z dramaturgii Ionesco. Jest parę scen śmiesznych, smakuje się obraz, zakomponowany perfekcyjnie. W tym obrazie znajdują się aktorzy, którzy wykonują swe zadania w sposób mniej lub bardziej udany. A ja to wszystko oglądam, analizuję i nic poza tym… Gdzieś tkwi błąd, albo w stosunku Grzegorzewskiego do Ionesco, albo okazuje się, że ten zestaw pytań o śmierć, o niechęć do umierania nie porusza.
„Igor Przegrodzki wielkim aktorem jest” — jak Słowacki w Ferdydurke i to należy uznać za bezdyskusyjne. Ale w moim przekonaniu nie do końca zrozumiał, w czym gra i jego Berenger nie jest najlepszą kreacją w tym spektaklu. Poza tym, że ma dystans, dużo ironii, znakomity warsztat, pozostawia jednak zbyt wiele prywatności. A to w moim przekonaniu szkodzi przedstawieniu. I ta prywatność Igora Przegrodzkiego, którego oglądam od lat jest prywatnością niekreacyjną — przekłada się to na tak zwane „przyruszki”, czyli wielką ilość wszelkiego typu ruchów, gestów, mimiki, nerwowych drgań ciała,z których w zasadzie nic nie wynika, nie powstaje postać tylko wrażenie: „Igor Przegrodzki na scenie”. Średnia Igora Przegrodzkiego jest wysoka, ale nie jest to wielka kreacja, za dużo obojętności dla postaci w jego aktorstwie. Natomiast bardzo podobała mi się Iga Mayr, która znalazła dla swej roli formę, pasującą na nią doskonale — jest prawdziwa w skrzekliwości starej niani, w pewnego rodzaju „rozmemłaniu”. Najlepsza partia aktorska spektaklu to wykonanie ostatniego monologu wypowiadanego na proscenium przez Halinę Skoczyńską, bardzo precyzyjnie podającą tekst, z pauzami, zawieszeniami głosu… To trwa jakieś trzy minuty. Majstersztyk.
Generalnie mógłbym powiedzieć co następuje: dość nudny, ale jednak „wysoki poziom”, z jedną rolą dobrą, jedną bardzo dobrą i jedną znakomitą.
Spisała: Agata Ganiebna