Magia kina artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • rozmawiają
  • Jerzy Grzegorzewski, Ewa Bułhak
  • miejsce publikacji
  • „Teatr” nr 10
  • data publikacji
  • 1993

Magia kina

Ewa Bułhak: Zapytany kiedyś w wywiadzie o swoje największe przeżycie filmowe odpowiedział Pan, że był to Pies andaluzyjski Buñuela i Silvana Pampanini. Czy mógłby Pan to rozwinąć?

Jerzy Grzegorzewski: Silvana Pampanini była najpierw. Włoszka, czarnowłosa, zmysłowa i tajemnicza, dzisiaj zapomniana, dla mnie pozostaje w kinematografii zjawiskiem wyjątkowym. Miała również wielu zwolenników wśród moich kolegów. Kiedy wygasała moja fascynacja Silvaną, natrafiłem w klubie filmowym na Psa andaluzyjskiego.

Z czasem moje fascynacje filmowe uległy poszerzeniu. Bywałem kinomanem. Chętnie wracam do niektórych filmów żałując, że nie mogę ich obejrzeć po raz pierwszy.

EB: W Pana odpowiedzi wyczuwam pewien ton nostalgiczny. Czy oznacza to, że Pana fascynacja filmem należy do przeszłości?

JG: Nie wiem, czy jest to fascynacja, raczej zainteresowanie. Jest tyle dziedzin sztuki bogatszych w tradycje, lepiej wyrażających człowieka, towarzyszących mu dłużej. Film, ze swoją uległością wobec techniki, skłania mnie do rezerwy. Wielcy artyści kina przekraczają tę barierę. Ale dla człowieka o postawie zachowawczej zmiana klasycznego ekranu na panoramiczny jest czymś nie do zaakceptowania.

EB: Studiował Pan w Łodzi w okresie rozkwitu Szkoły Filmowej. Czy miał Pan jakieś kontakty z tym środowiskiem?

JG: Tak. Z kolegami filmowcami spotykałem się w trakcie szkolenia wojskowego. Nie najlepsze wrażenia. I reżyserzy, i aktorzy, i operatorzy z łódzkiej Szkoły Filmowej drażnili nieznośną megalomanią, puszyli się i bez choćby chwili wytchnienia dawali do zrozumienia, że są na Olimpie. Olimp nazywał się Honoratka — to była kawiarnia w centrum Łodzi, snobistyczna, artystowska, prowincjonalna. Miałem kilku przyjaciół w tym środowisku, ale jako całość mnie nie pociągało.

EB: Czy mógłby Pan wskazać inspiracje filmowe w Pana teatrze?

JG: Mógłbym, ale nie wskażę. Dlaczego ja mam to robić?

Mój debiut reżyserski, Kaukaskie kredowe koło, był pod silnym wpływem Kurosawy. Zachwycałem się wtedy Rashomonem, Tronem we krwi, Siedmioma samurajami itd. Na wszystko starałem się patrzeć oczami Kurosawy. A jednocześnie czułem się tak, jakbym popełniał nadużycie. Żyłem z tego powodu w wielkim napięciu. Z lękiem czekałem na recenzje, sądziłem, że mnie zdemaskują. Byłem młody i naiwny. Nie znałem jeszcze powiedzenia pana Wajdy, że są recenzenci, którzy mają guzik zamiast oka. Nikt nic nie zauważył.

EB: A czy miał Pan jakiś bezpośredni kontakt z filmem?

JG: Tak. Raz propozycję objęcia głównej roli, raz próbne zdjęcia — też do głównej roli i raz zagrałem epizod w filmie Andrzeja Wajdy.

EB: W roli Jana Matejki w serialu Z biegiem lat, z biegiem dni musiał Pan malować modeli do Bitwy pod Grunwaldem — taki był bowiem etos polskiego malarza. Przypuszczam, że wolałby Pan rolę Michela Piccoli, malującego przez wiele godzin piękną mo­delkę…

JG: Piccoli grał malarza, ja nim jestem. Maluję i historyczne płótna, i, podobnie jak Piccoli w filmie — piękne modelki, i podobnie jak Piccoli — przez wiele godzin.

EB: Modne ostatnio obrazy z życia Hollywoodu wprowadziły nas w tajniki pracy producentów. Żądają oni zazwyczaj przedstawienia fabuły filmu w 25 słowach. Czy zechce Pan poddać się tym wymaganiom i przedstawić mi — w 25 słowach — scenariusz filmu…?

JG: Spróbuję. Zblazowany birbant i lampart, hrabia Szarm, syn księcia Himalaj, planuje uwiedzenie Albertynki, cud dziewczynki. Ale jak nawiązać znajomość z Albertynką, „nie będąc przedstawionym”? Szarm obmyślił następującą intrygę:

PRZERYWAM!

Niestety, nie zmieściłem się w tych surowych regułach Hollywoodu. Zapewniam, że akcja dalej rozwija się barwnie i ciekawie, ale przedstawienie jej do końca wymaga europejskiego gadulstwa. W dodatku mam świadomość pewnych zapożyczeń. Już wiem, skąd się biorą.

Chcę sfilmować Operetkę Gombrowicza w scenerii Krakowa z aktorami Starego Teatru.

Scena pierwsza.

Albertynka po mszy świętej wychodzi z rodzicami z Kościoła Mariackiego. Idą do kawiarni pana Michalika na lody i ciastka. Tam przy stoliku pochyleni nad szachami Hrabia Szarm i Baron Firulet. Grają i rozglądają się po sali.

Ich wzrok wyławia Albertynkę.

Następna sekwencja na Plantach.

Scena ze złodziejaszkami.

Interwencja Hrabiego.

Prezentacja.

Przygotowania do balu u księstwa Himalaj.

Bal w Teatrze im. Słowackiego.

Wszystkie dorożki Krakowa wiozą nocą przez puste ulice gości ukrytych w workach.

Przed teatr zajeżdża powóz z Mistrzem Fiorem.

Tu konieczny gwiazdor kina i koniecznie z Francji. Najlepiej Alain Delon lub Michel Piccoli.

Bal.

Opadanie worków.

Rewolucja.

Na scenie Teatru im. Słowackiego — Rewolucja jak zwariowana Opera.

Po rewolucji.

Na przedmieściach Krakowa, wśród betonowych domów. W fabrycznym pejzażu, Szarm i Firulet, trumna z Albertynką.

W dali Kraków jak senna zjawa.

Pusto, smutno, PAS…

I Finał.

Obudzenie. Adoracja Albertynki. Radosny taniec z chochołami.

Operetka wpisana czy przypisana miejscom, ich tradycji, legendzie, także teatralnej legendzie Krakowa.

Chcę nakręcić film.