O „Nie-Boskiej komedii” artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • rozmawiają
  • Jerzy Grzegorzewski, Elżbieta Morawiec
  • miejsce publikacji
  • Program spektaklu „Nie-Boska komedia”
  • data publikacji
  • 1979

O „Nie-Boskiej komedii”

Elżbieta Morawiec: Dlaczego Pana wybór padł na Nie-Boską komedię? Jak to przedstawienie łączy się z Pana wcześniejszym doświadczeniem teatralnym?

Jerzy Grzegorzewski: Jest parę utworów światowej i polskiej dramaturgii, które żyją w nas. Tego się nie planuje, nawet w bliżej nieokreślonej perspektywie, ale wszystko, co się robi, istnieje jak gdyby w odniesieniu do tych utworów. W pewnym momencie zasób i kierunek doświadczenia niejako zmuszają do wystawienia Dziadów, Wesela, Nie-Boskiej. O tyle „zmuszają”, że niezależnie od pewnej linii, jaka łączy ze sobą moje poprzednie przedstawienie i Nie-Boską — istnieje jeszcze impuls niespodziewany, nie do końca jasny dla mnie samego. Coś jak iskra przeskakująca między odległymi biegunami, moment olśnienia, stapiający w jedność całe dotychczasowe doświadczenie. Bezpośrednim ogniwem, które „wywołało” Nie-Boską, bez którego nie byłoby Nie-Boskiej — są Warjacje zrealizowane w ubiegłym sezonie w warszawskim Teatrze Dramatycznym.

W innej skali — jakby drobnego utworu lirycznego, pozbawionego fabuły, działającego w Warjacjach jak wiersz — poprzez ekspresję obrazów, są te same w Nie-Boskiej tematy: katastrofa pewnego świata, Dantejska wędrówka przez piekło, śmierć i „zła miłość”. A wszystko to dzieje się „tu i teraz” w teatrze, nie troszczącym się zbytnio o historyczne pochodzenie różnych motywów.

W Nie-Boskiej komedii odnalazłem te same chociaż rozbudowane, wątki, tę samą „teraźniejszość”. Jest to, być może, moja największa wada, z której próbuję robić swoje narzędzie — brak mi zupełnie poczucia czasu historycznego. Zresztą — nie jestem przekonany, czy „czas historyczny” jako uszeregowana linia skutków i przyczyn istnieje poza określoną — już także historyczną — tradycją myślową, uproszczoną koncepcją… Kto miałby rozstrzygać, co jest, a co nie jest „historyczne”? Przekładając to na język wydarzeń Nie-Boskiej — czy historyczny miałby być „taniec wolnych ludzi” — a niehistoryczna — śmierć tkacza?

EM: Rozumiem stąd, że w swojej inscenizacji odrzuca Pan dopisane na marginesie Nie-Boskiej egzegezy łączące ją z Heglowską filozofią dziejów, dokonywanie się rewolucji jako koniecznego etapu stawania się Rozumu Historii?

JG: Dotykamy tu kilku złożonych spraw. Po pierwsze — ani dramat, ani przedstawienie teatralne nie służą uzasadnianiu tez filozofii czy historii literatury swojego czasu. Nie wątpię o filozoficznej erudycji Krasińskiego, ale byłby kiepskim pisarzem, gdyby po prostu ilustrował uczone dzieła swojej epoki. Po wtóre — gdyby przepowiadanie nadciągających czasów było treścią Nie-Boskiej — jakaż dzisiaj na scenie, wobec spełnionego dramatu dziejów, byłaby dla nas jej wartość? Wydaje mi się, że — zarówno ze względu na istotną treść dramatu, jak i na nasze dzisiejsze doświadczenie — trzeba przesunąć akcenty. Siłą Nie-Boskiej, która sprawia, że dzisiaj możemy ją „przeżywać”, nie jest trafność proroczej wizji (Krasiński w ogóle nie mógł jej doświadczać!), ale ekspresja lęku przed nadchodzącym niewiadomym, objętym jakby w jednym rzucie czasu psychicznego, snu, koszmaru, kiedy zacierają się granice i hierarchie racjonalne. Przy takim podejściu — rozumienie i przeżycie historii powraca do pojedynczego człowieka, do każdej jednostki ludzkiej.

EM: A więc — Nie-Boska komedia w Pana inscenizacji jest snem. Ale czyim — Hrabiego Henryka? Pankracego? Czy to Hrabia śni Pankracego?

JG: To byłoby oczywiste uproszczenie i uzurpacja. Pamiętajmy, że Nie-Boska jest dramatem katastroficznym. Składa się na to kilka elementów. Zalążek tej samej przegranej mają w sobie i Henryk, i Pankracy: obaj działają w poczuciu nieuchronności, a zarazem wewnętrznego sprzeciwu przeciw temu działaniu. Henryk, reprezentując racje arystokratów, bliższy jest Pankracemu, reprezentującemu lud niż własnej klasie. To samo dotyczy Pankracego. Każdy na swój sposób jest poetą, i obu towarzyszy lęk, świadomość własnej niepełności, i — co za tym idzie — niemocy twórczej. Są to jakby dwa sny, szukające się nawzajem i przeciwnie skierowane. Przyciąganie istnieje między nimi, w tym samym stopniu co odpychanie, łączy ich ten rodzaj związku, w którym role są nieustannie wymienne, odnawiają się w „zatrutym pięknie”. Pankracy fascynuje Henryka czarną, niską „przeklętą poezją” swoich dokonań, a sam widzi w Henryku uosobienie naturalnej, bezkrwawej, jasnej wyższości poezji jako sztuki.

EM: Czyim spojrzeniem patrzymy wobec tego na rewolucję? Jakie jest w niej miejsce Leonarda?

JG: Jeśli Nie-Boska komedia jest dziełem o wyraźnym wątku autobiograficznym, a postać Hrabiego Henryka, Poety, zawdzięcza wiele Poecie Zygmuntowi Krasińskiemu — słuszne chyba jest, że będziemy oglądać rewolucję z perspektywy salonu Poety. Salonu-snu, w którym nakładają się na siebie miejsca i czasy — który jest umierającym miastem w czas karnawału (wprowadzam tu jeden motyw z I części Niedokończonego poematu, napisanej później), umierającą Europą, operą wreszcie. Ta podwójna perspektywa — koszmaru w salonie, salonu w koszmarze daje moment oddalenia, a równocześnie zwielokrotnia intensywność poczucia zagrożenia, katastrofy. Na katastrofę zagrażającą światu Henryka patrzymy jak na operę, przecież to Henryk właśnie zgodnie z optyką opery „dramat układa”… Nie-Boska komedia jest także utworem autotematycznym — o tworzeniu dzieła. Leonard i otaczający go młodzi zwolennicy „obrzędów nowej wiary” zostali natomiast wykreowani żelazną, z nikim i niczym się nie liczącą wolą Pankracego. Używając dalej poetyki snu, można by powiedzieć, że znaleźli się w cudzym śnie i usiłują się zeń wydostać, rozerwać krępującą formę, która skazuje ich na nihilizm i anarchię, na spazmatyczne upajanie się złem lub na otępiającą, posłuszną wyższej woli apatię.

EM: W założeniu Krasińskiego ziemskie sprawy Henryka i Pankracego rozgrywają się w wyższym misteryjnym układzie — są ogniwem między niebem i piekłem. Jak realizuje się ten plan zdarzeń w Pana inscenizacji?

JG: Ten układ budują związki między Henrykiem i Orciem, Henrykiem i Pankracym. Jeśli Pankracy, fascynacja jego „przeklętą poezją” wyznacza ziemski, nazwijmy go poziomym, biegun dążeń Henryka, potrzebę jego całkowitego spełnienia się — to dlatego, że nie powiodło mu się spełnienie w planie pionowym, pozaziemskim, że na wyzwanie fatum, reprezentowane przez czystość i dramat Orcia potrafił odpowiedzieć tylko martwą formą swojej sztuki, językiem operowej konwencji. Obok tragedii życia rodzinnego i katastrofy historycznej — przekleństwem Henryka-Poety jest jego niemoc twórcza. Mimo powracającego jak refren głosu: „Dramat układasz” właśnie układanie dramatu wymknęło mu się z rąk.

Stąd płynie tęsknota do Pankracego jako nieświadome dążenie ku samorealizacji i zasłużonej karze, ku samounicestwieniu.