Po premierze: „Sędziowie” artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Didaskalia” nr 29/1999
  • data publikacji
  • 1999

Po premierze: „Sędziowie”

Sędziowie w Narodowym potwierdzają oczywistą, zdawać by się mogło, prawdę, iż dramaty Wyspiańskiego są muzyką; nie — „że są muzyczne”, ale właśnie „że są muzyką”.

Najpierw trzeba je usłyszeć. I muzycznie brzmiąca przestrzeń teatru Grzegorzewskiego jest dla nich miejscem wręcz idealnym — słowa, uwolnione od grymasu anachronicznych znaczeń i pozornie niezdarnej składni, brzmią przejmującym, czystym tonem, zyskując w scenicznych metaforach nowy wydźwięk. Z tekstu Sędziów reżyser wykreślił zaledwie jedną kwestię.

Na pierwszy rzut oka mała i ciasna, przygnieciona czapą reflektorów sala przy ulicy Wierzbowej, nieodwracalnie narzuca przyciężki, duszny realizm prowincjonalnej karczmy.

U Grzegorzewskiego jednak szary błękit ścian oglądanych przez pleksiglasowe szyby wręcz oddycha głębią powietrznej perspektywy; tworzy miejsce niepokojąco lekkie i przezroczyste, jakby zawieszone w próżni — przestrzeń zastygłą w akustycznej gotowości na pojawienie się aktora. Smugi bieli na szaroniebieskich ścianach niczym kreski powietrznej pięciolinii przywodzą na myśl wielką partyturę ludzkiego dramatu, jaki się tu rozgrywa — partyturę rytmicznie rozdartą postrzępionymi bruzdami pękniętych szyb. Natan złożywszy swe zeznanie dokonuje samookaleczenia przeciągając gwałtownie dłonią po ostrych brzegach szczeliny: „Sądźcie sami”.

Związany z przestrzenią gest aktora muzycznie współbrzmi z padającym ze sceny słowem; może być jego dotkliwym wyakcentowaniem lub też zupełnie nieoczekiwanym zaprzeczeniem niby oczywistego sensu. Gdy Dziad mówi do Samuela: „I ty masz dzieci. [...] A ja chcę kary! — ” — w pauzie tekstu wchodzi Joas; wypuszcza trzymanego w rękach motylka i trzepocząc rzęsami wodzi za nim wzrokiem; w delikatnie rozdygotanym ciele nadwrażliwego dziecka czai się choroba, niejasna zapowiedź tragedii, przeczucie ceny, jaką przyjdzie zapłacić Samuelowi. Temperatura dalszego dialogu zagęszcza się. W innej scenie, gdy Jewdocha mówi do Dziada, że zna „Śmierć” — znika za sceną na moment i zaraz pojawia się z powrotem obok dwóch postaci z Wesela. Słowo „śmierć” zostaje zatrzymane, zawieszone w przestrzeni i brzmi jak dźwięczny akord w długim przejściu aktorki wzdłuż czarnej szczeliny w podłodze sceny. Jewdocha wciśnięta pomiędzy Rachelę z wachlarzem pawich piór i Poetę z kocią maską na twarzy wypełnia brzmienie tego słowa cichą skargą na swój los: „źle mi na świecie! [...] śmierć mnie woła”. Aktorzy Grzegorzewskiego ujawniają niekiedy, że reżyser nie wtajemnicza ich w sens budowanych przez siebie metafor.

To oczywiste – jak wytłumaczyć konieczność związku pomiędzy trzema dźwiękami akordu? Jewdocha „żyje ku śmierci” i w tym przejściu zostaje to w niejasny sposób zasygnalizowane. A może chodzi o coś zupełnie innego?

Muzykę tekstu Wyspiańskiego Grzegorzewski niekiedy przejmuje i rozwija, niekiedy narzuca jej własny kontrapunktujący rytm. W trakcie rozmowy z bratem, po słowach Joasa: „Więc Sprawiedliwość zwycięża”, Natan zaczyna ostro, rytmicznie, coraz szybciej gwizdać; jakby chciał wedrzeć się w niesłyszalny dla siebie świat boskich objawień („Bóg tobie gada”). Scena doznaje zawrotnego, niezwykle dramatycznego przyspieszenia; argumenty sporu brzmią przejmująco i wyraziście, napięcie rośnie aż do rozwiązania w krzyku Joasa: „To są bracie prorocy przeklęci”. Pointą jest nagła cisza wypełniona nieudolną próbą naśladowania gwiżdżącego brata. Podobnych zabiegów jest w przedstawieniu wiele. Już na samym początku spektaklu pojawia się agresywnie wytupywany rytm tańca, który potem powraca nieustannie. Natan przytupując wybiega z roztańczonej ciżby; trzyma w ramionach Joasa wspierającego się na sztywnych łokciach; nieruchomieją. Joas mówi wpatrzony w ojca: „Twarz się ojcowa łagodzi [...] i słucha. — ”. W pauzę w wierszu wpisana jest „odpowiedź” Natana, która w rzeczywistości padnie później; nagle podejmuje on porzucony taniec i tupiąc rytmicznie przechodzi na drugą stronę sceny zagłuszając skupioną na ojcu uwagę brata. Joas kontynuuje frazę: „Patrzę ja w oczy rodzica”. W innej scenie, gdy Jewdocha leżąc na podłodze krzyczy: „Śmierci!! — ”, Natan, w pauzie po wykrzykniku, znów wytupuje obsesyjny rytm; zdjęty strachem gorączkowo powtarza: „Cicho! Cicho!”. Jewdocha wybiega, słychać brzęk rozbitej szyby; wpada z powrotem z wielkim kawałkiem szyby w rękach: „Co ty się boisz?”. Natan kaleczy dłoń o brzeg szkła.

Nie pamiętam spektaklu Grzegorzewskiego z ostatnich lat, w którym środki inscenizacyjne byłyby tak bezwzględnie i precyzyjnie podporządkowane melodyce tekstu i melodyce ludzkich dramatów, jakie niosą ze sobą postaci Sędziów. W tej niezwykle czystej i muzycznie nabrzmiałej przestrzeni otwiera się miejsce i dla poezji Wyspiańskiego, i dla wspaniałych, wzruszających kreacji aktorskich, które w tym spektaklu występują w prawdziwej obfitości. Ale to już temat na zupełnie inną i o wiele szerszą refleksję.