Po premierze: „La Bohème” artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Didaskalia” nr 6/1995
  • data publikacji
  • 1995

Po premierze: „La Bohème”

Wielka literatura jest dla Jerzego Grzegorzewskiego wyzwaniem, stawia opór, zmusza do szukania rozwiązań. Wolę jednak, gdy bierze sobie za partnera jednego autora. Takie spektakle jak Cztery komedie równoległe, gdzie Sonatę widm połączono z Idiotą a Śmierć w Wenecji z Otellem, to dla mnie jednak trochę collage, trochę patch-work. Nawet w tak wybitnym przedstawieniu jak Śmierć Iwana Ilijcza, piękny wiersz Tadeusza Różewicza o Lwie Tołstoju drażnił mnie. Grzebanie w skarbcu literatury to jednak ryzykowna w swej dowolności zabawa, nawet jeśli prowadzona z wielkim taktem i wyczuciem.

Z przedstawień Grzegorzewskiego zapamiętuję mocno poszczególne momenty. Po Dziadach, które zrobił w Warszawie kilka lat temu, została mi w pamięci między innymi, wielka scena Waldemara Kownackiego: kiedy ten aktor o wspaniałej postawie, w złotym „rzymskim” pancerzu, krzyczy: „Zemsta, zemsta, zemsta na wroga…”. Chociaż Grzegorzewski jest malarzem (przed reżyserią skończył Akademię), słowo znaczy u niego, słowa wyeksponowane niczym arie operowe, Grzegorzewski nie tyle inscenizuje same dzieła, ile przedstawia nasze o nich wyobrażenia. I tak jego Dziady były jakimś wyobrażeniem o tym utworze — jest to inne, niesłychanie ciekawe piętro odbioru arcydzieła, odwoływanie się do wiedzy i możliwości widzów.

Ciekawe, że pisarzami, do których Grzegorzewski wraca, są Stanisław Wyspiański i Antoni Czechow. Jaki kontrast! Z jednej strony bezbłędna logika teatru, realizm psychologiczny, a z drugiej wspaniałe, romantyczne rozchwianie, które w moim pojęciu wcale nie jest rozchwianiem. To forma romantyczna, szczególnie mi bliska, rozumiem ją jako formę otwartą, bogatą, zmienną w nastroje i tony, gdzie dowcip przechodzi w patos, a patos w ironię.

Niesłusznie przyjęto, że ironia, pastisz, parodia to specjalność Grzegorzewskiego. Mylny trop! Po prostu reżyser umie grać na tych klawiszach. Ale nie stroni również od patosu, który może stać się momentem wielkiego wzruszenia, odkrycia, właśnie dzięki temu, że jest poprzedzony czymś zupełnie innym.

Powiedziałem Wyspiański, Czechow… Co ich łączy? Poezja końca wieku. Okres bliski Grzegorzewskiemu, czas, który odczuwa w sposób szczególny; czas, gdy sztuka była równie ważna jak życie. Przynajmniej dla artystów.

W Cyganerii pokazane jest owo szczególne napięcie, które panowało w Krakowie około 1900 roku. Znam trzy takie miejsca i trzy okresy w naszych dziejach, kiedy ciśnienie rzeczywistości przyniosło niezwykłe dzieła: Paryż około 1833 — poeci Wielkiej Emigracji; Kraków 1900 — stan niewoli, pół-niewoli i co z tego wynikało w sztuce; Warszawa 1943–44, powstanie i twórczość pisarzy, poetów, którzy polegli jak Gajcy, Baczyński, albo przeżylijak Miłosz i Iwaszkiewicz.

W La Bohème mamy krakowską kawiarnię i równie ważne jest to co dzieje się w samej kawiarni, jak co stoi za jej oknami. Kraków, groby królewskie, Wawel. Wszystko, co powiedziane przy stoliku, znaczy coś więcej, coś innego, niż gdyby było wypowiedziane gdzieś indziej. W przedstawieniu pokazana jest magia, uroda tamtego czasu, uroda życia. Piękne kostiumy kobiet, przebranych trochę za kwiaty, trochę za motyle. Jednocześnie postać Sprzątaczki — proza życia, bo przecież wtedy, jak zawsze, ludzie biedowali, umierali.

Opinie, że jest to spektakl o dziś, o nas, wydają mi się niemądre. Ułatwiają krytykę reżysera, który jest przez recenzentów w ten sposób, wygodnie dla nich, ustawiany. W historii trafiają się podobieństwa, tak jak w życiu, ale nic dokładnie się nie powtarza. Poza tym brak jest kawiarni artystycznej — pewnie szkoda, że kawiarnie rozdrobniły się na upolitycznione saloniki. Nie ma zbiorowego życia twórców, cyganeria zanikła w ostrej, rynkowej rzeczywistości, artyści przeżywają swoje problemy samotnie. Zbiorowość artystów na początku wieku była ucieczką nie tylko od życia mieszczańskiego, lecz także ucieczką w stronę wolności. Tamci artyści tworzyli podczas niewoli, pamiętajmy o tym. „Evviva l’arte!” miało sens nie tylko ekonomiczny (podobnie jak dziś), lecz także polityczny, a więc podwójny, co najmniej. Kawiarnia to był obszar wolności, życie cyganerii było protestem nie tylko przeciw niedocenianiu sztuki, również przeciwko zniewoleniu narodu.

La Bohème to przede wszystkim wyraz podziwu dla ludzi, którzy pomimo obojętności społecznej i niewoli narodowej potrafili stworzyć wspaniałe dzieła.

notowała Maryla Zielińska