Nic w płaszczu Moliera artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Życie Warszawy” nr 81
  • data publikacji
  • 1996/04/04

Nic w płaszczu Moliera

W finale Don Juana bohater ginie od pioruna i idzie do piekła. Na scenie piekło widać jako czerwone skrawki materii pełgające w kościelnej ławie, która wsysa bohatera. Pozostały przy życiu bogobojny Sganarel daremnie jęczy domagając się swojej zasłużonej za służbę zapłaty. Tak jest w spektaklu Grzegorzewskiego, jak Molier przykazał. A jednak…

Kiedy kończy się spektakl Don Juana w Teatrze Studio, pojawia się myśl, że nieważne, czy Bóg jest, czy Go nie ma, czy w Niego wierzymy, czy nie wierzymy, czy występek zostanie ukarany, czy będziemy się smażyć w piekle, czy też będą nas po śmierci gryzły robaki — wszystko to mało ważne, skoro wszystko jest sztuczne.

Sztuczny jest świat sceniczny: dziedziniec Luwru z nowoczesną szklaną piramidą i francuskim parkiem, sztuczne są peruki i sposób zachowania postaci z epoki, dorzuconych przez reżysera w prologu przedstawienia — widzów jakiegoś innego spektaklu. Usztucznione cierpienia miłosne i pobożność porzuconej Elwiry, która pada krzyżem przed Don Juanem. Przy tym aż dziw, że ta mumia w czerni zakochała się w tym Don Juanie. Jego obrzmiała twarz, usztywniona, przyciężka postać, przylizane włosy, spojrzenie ponure — przywodzi na myśl raczej kamiennego gościa niż słynnego uwodziciela. Można zrozumieć wiejską dziewkę, że imponuje jej Don Juan, bo jest tu pokazana po prostu jako idiotka — zabawnie ogrywa tuszę Anna Majcher, a tiurniura w kształcie rogów jelenich przyozdobiona kolorowymi wstążkami to doprawdy cacko. Bardzo mi się też podobała scena zalotów do drugiej wiejskiej dziewczyny, „na muszlę”. Podobnych smaków jest trochę w spektaklu; jest ich tyle, by okrasić tekst jakimś scenicznym dzianiem się à la Grzegorzewski. Pyszna jest komiczna scena z rodziną i psem pana Niedzieli, pies warczy, a wszyscy pomalowani na zielono — pewnie żeby było trudniej zgadnąć.

W sumie tekstu jest bardzo wiele i to sposób jego wypowiedzenia stanowi o jego sensie, a nie inkrustacje reżyserskie. Gra Jerzego Radziwiłowicza jest przez cały czas tak sztuczna, że w rezultacie nie wiadomo, czy to aktor udaje coś, czy sama postać. Czy w monologu o obłudzie Don Juan, trzymając za gębę Sganarela grzmi naprawdę z oburzenia, czy tylko się zgrywa patetycznie — krzycząc, jęcząc, roniąc krokodyle łzy. Jedynie Sganarel grany przez Jana Peszka jest postacią nieco naturalistyczną. Peszek jest bardzo plastyczny, zwinny, nie szczędzi gardła i zdaje się, że jego Sganarel wierzy w Boga, ale to także nie ma decydującego znaczenia dla sensu spektaklu.

W całym bowiem przedstawieniu panuje pewna dwuznaczność. Oko Opatrzności na kurtynie pochodzi z dawnych czasów, aktorzy z czasów obecnych, styl gry zaś mieszany. Wszystko jest tak teatralne, że nie wiadomo, czy spektakl jest parodią tylko jakiegoś teatru, przekazem serio czy też długą kpiną z widza. Przez trzy godziny (z jedną przerwą) nie można się dowiedzieć, czy świat pokazany na scenie jest dziełem boskim, czy pustą konstrukqą. Jeśli zaś — jak to w spektaklu uczyniono — unieważnia się podstawową problematykę dzieła — Boga, grzesznika i jego ofiary, to powstaje przedstawienie o niczym. Sztuka dla sztuki.