Wesele spektakl

  • asystent reżysera
  • Janusz Krawczyk
  • konsultacja pracy nad słowem
  • Krystyna Mazur

Łódzka inscenizacja Wesela była dla JG pierwszą próbą zmierzenia się z legendą dramatu Stanisława Wyspiańskiego. Reżyser rozbił jego kompozycję. Zamiast podziału na trzy akty, wprowadził dwie części, zbudowane z poprzestawianych fragmentów. Spektakl rozpoczynał urywek aktu III (scena pijaństwa Nosa), dalej następowały złączone akt I i II, i dokończenie aktu III. Takie potraktowanie tekstu znosiło założone przez Wyspiańskiego rozłożenie akcentów. Postępując w ten sposób, JG starał się zburzyć – czy choćby naruszyć – stereotypowe podejście odbiorców do Wesela, stworzyć spektakl o Polakach przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, i dla nich.

Weselny stereotyp przełamany został także w scenografii. Przestrzeń sceny łódzkiego teatru wypełniły konstrukcje z drewnianych skrzyń. Na tym abstrakcyjnym tle mocno wyróżniały się swoją konkretnością realistyczne elementy: stojący zegar, obrazy Matek Boskich, czy ludowe kostiumy aktorów. Tak samo jaskrawo zostały przedstawione Osoby Dramatu – z posuniętym do granic naturalizmem, co oczywiście je ośmieszyło i poddało w wątpliwość ich racje.

Wszystkie te odważne reżyserskie posunięcia miały na celu nakłonienie widza do odejścia od bezrefleksyjnego przyjmowania Wesela tak, jak jest ono podawane w szkole. Większość recenzentów nie była jednak w stanie spojrzeć na spektakl w ten sposób. To, co na scenie pokazał JG, odbierano jako nadużycie, postępowanie wbrew myśli Wyspiańskiego i wypaczanie sensu tak ważnego dla Polaków dramatu. Narzekano na nierealistyczną scenografię, udziwnienia, a przede wszystkim bezczelność i brak szacunku wobec utworu. Oczekiwano wyrazistej, jasnej diagnozy sytuacji społecznej, a najlepiej – pozytywnego programu naprawy, pełnego wiary w naród polski.

Optymizmu w tym Weselu jednak nie było. Skompromitowane zostały wszystkie narodowe mity (Wernyhora z budzikiem pod kożuchem), a społeczeństwo wyraźnie ukazano jako niezdolne do podjęcia jakiegokolwiek działania. Chocholi taniec pokazał nie tylko marazm postaci, lecz także nieumiejętność zrobienia czegokolwiek wspólnie. Weselnicy kołysali się w pojedynkę, bez partnerów, z wyciągniętymi przed siebie rękami.

Obraz ten sam w sobie nie stanowi konkretnej diagnozy, JG nie zawarł w nim także żadnej bezpośredniej aluzji do bieżących wydarzeń politycznych. Znaczące jest jednak, że spektakl powstał w roku 1969, rok po wydarzeniach marcowych. Sięgnięcie w takim momencie po tekst, zajmujący tak ważną pozycję w świadomości kulturowej Polaków, nie mogło być decyzją przypadkową. Zwłaszcza że teraz, z perspektywy lat, można łatwo odnieść zawarty w spektaklu JG obraz apatii do stanu zbiorowego marazmu jaki dopadł polskie społeczeństwo po 1968 roku. / ik