Cztery, pięć rzeczy, które wiem o nich artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • rozmawiają
  • Jerzy Grzegorzewski, Małgorzata Piekutowa
  • miejsce publikacji
  • „Didaskalia” nr 57
  • data publikacji
  • 2003/10

Cztery, pięć rzeczy, które wiem o nich

Małgorzata Piekutowa: Ogląda Pan tenis w telewizji?

Jerzy Grzegorzewski: Nieczęsto, a kiedyś nie opuszczałem żadnego turnieju. Także jeździłem i chodziłem na mecze. Tenis przeszedł ewolucję, która uczyniła go grą nudną. Nudną dlatego, że schematyczną, opartą na sile. Jeżeli spotkanie tenisowe traktować jako rodzaj spektaklu — to jest to spektakl, w którym nie ma prawdziwych zaskoczeń.

MP: Czy Hamlet mógłby grać w tenisa?

JG: Hamlet mógłby grać w tenisa, mógłby także zajmować się fechtunkiem, czego w moim przedstawieniu nie ma. Nie wiem, co lepiej pasowałoby do tej postaci i do przedstawienia.

MP: Kto mógłby być przeciwnikiem Hamleta?

JG: W fechtunku Laertes, powiedzmy.

MP: A w rozgrywce tenisowej?

JG: Oczywiście Król. Koronowane głowy grywały w tenisa. Na przykład król Szwecji był tenisowym partnerem naszej mistrzyni Jadwigi Jędrzejowskiej.

MP: Czy Hamlet-Wyspiański jest monogamistą? Wokół niego jest mnóstwo kobiet — Żona, Damy krakowskie, dwie Ofelie, Modrzejewska, która jest zarazem Lady Makbet i Gertrudą.

JG: Są kwestie, które by wskazywały, że nie jest monogamistą. Jego fascynacja Modrzejewską na przykład, która tutaj jest właściwie Muzą z Wyzwolenia. Wpływ tej fascynacji na relacje z Żoną. To jest pokazane w przedstawieniu, i myślę, że część publiczności, która zna Wesele i zna los Wyspiańskiego, zna jego relacje z kobietami, czasami bardzo nieoczekiwane i dramatyczne, po prostu potrafi to wychwycić. Dwie Ofelie — one są wywiedzione z tekstu Wyspiańskiego. Ofelia-Kurtyzana jest wzięta, jak pisze Wyspiański, ze starego teatru, no i jest Ofelia-Ofelia, z którą Hamlet prowadzi jeden z bardziej drastycznych dialogów. W moim przekonaniu — udało się szczęśliwie zestawić bardzo różne typy kobiet. One w tej różności, różnorodności, jakoś się uzupełniają, a jednocześnie każda ma swoje miejsce i istnieje wobec innych. Żona jest opiekunką domu i pielęgniarką zarazem, pozostaje w relacji z paniami z towarzystwa, które go odwiedzają, prowadzą dywagacje o sztuce. Pewne zniecierpliwienie żony jest oczywiste. A czy Hamlet-Wyspiański jest monogamistą? Ja sądzę, że jako marzyciel nie może utrzymać się tak bezwzględnie w monogamii, przynajmniej psychicznie.

MP: A czy Pan jest monogamistą?

JG: Był taki film Godarda Dwie lub trzy rzeczy, które wiem o niej. Jest pewna skromność zawarta w tym tytule. Można przecież powiedzieć: cztery, pięć rzeczy — do sześciu — które wiem o nich. I to już jest pycha. Męska. Jestem monogamistą.

MP: Często słychać glosy o pewnym chłodzie emocjonalnym Pańskich przedstawień, podobnie jest w przypadku Hamleta.

JG: Moje przedstawienia nie zaniedbują pewnych rygorów formalnych i dla ludzi, którzy nie potrafią — albo nie chcą — czytać ich języka, odwoływać się do symboli i znaków, rozmaitych przywołań, może to być przejawem chłodu czy braku zaangażowania w rzeczywistość współczesną, co też mi się wypomina. Sądzę, że Teatr Narodowy nie może zajmować się patologią, bo w innym celu od początku swego istnienia był powołany. Wprawdzie w jego historii zdarzyły się rzeczy lżejsze jak Wesele Fonsia, ale jednak generalnie Narodowy miał dyrektorów, którzy dbali o pewien rodzaj przeżycia, jakie można wywołać poprzez repertuar klasyczny, odczytywany i pokazywany językiem teatru, plastyki, muzyki, który uwzględnia doświadczenia sztuki XX wieku. Co nie znaczy, że akceptowałem czy akceptowałbym proste uwspółcześnienia.

MP: Tadeusz Różewicz, autor laudacji z okazji doktoratu honorowego, który otrzymał Pan w łódzkiej ASP, napisał o Panu „Planeta Jerzy Grzegorzewski”. To jest taki tytuł i taki tekst, który unieważnia wszystkie głupstwa, jakie napisano o Panu i Pańskim teatrze.

JG: To było dla mnie bardzo ważne, i myślę, że brzmienie tego tekstu w czasie uroczystości w Łodzi było przyjęte z najwyższą uwagą.

MP: W 1997 roku, w Nocy listopadowej, otwierał Pan Dom Wyspiańskiego fragmentem z Wyzwolenia — Wakuliński-Reżyser mówił: „A my mamy wielką scenę, dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż”. Wojciech Malajkat kończy Hamleta Stanisława Wyspiańskiego słowami Konrada „Sam już na wielkiej pustej scenie”. Ale Wyzwolenie nie pojawiło się w Pańskim Teatrze Narodowym.

JG: Stale było planowane i o Wyzwoleniu myślałem. I jeżeli czegoś żałuję, to tego, że nie zrobiłem Wyzwolenia w Teatrze Narodowym. Jakkolwiek ono zawsze było obecne w tym, co robiłem. Właściwie cały czas miałem świadomość tej sztuki i Wyzwolenie równolegle istniało wobec tego, co robiłem, teraz wobec Hamleta.

MP: Poczuł Pan ulgę opuszczając gabinet dyrektora artystycznego Teatru Narodowego?

JG: Poczułem ulgę i sądzę, że była najwyższa pora, aby to się stało. W pewnym momencie zorientowałem się, że zespół w różnych sytuacjach jest mną zmęczony, i uważałem, że należy odejść. Zrobiłem to na rok przed upływem mojej kadencji. Natomiast nominacja pana Jana Englerta na dyrektora stwarza szansę na kontynuowanie współpracy z tym zespołem.

MP: Wystawiłby Pan Wesele Fonsia w Narodowym?

JG: Nie. To jednak jest słaby tekst. Kiedyś robiłem lekkie rzeczy, ale w tej chwili uważam, że nie mogę już poświęcać czasu, którego chyba mam niewiele, na takie żarty.

MP: Należał Pan do grupy „młodych zdolnych”, dzisiaj mówi się o „młodszych zdolniejszych”.

JG: W tej chwili w filmie, w teatrze, przeciwstawia się starych reżyserów młodym reżyserom, podobnie jest w literaturze, ale jest w tym naiwność, ponieważ własny styl, pewną lekkość i swobodę, ale i prostotę, osiąga się z wiekiem. Myślę, że do prostoty trzeba dążyć, ale ona jest trudna, bo nakłada pewne ograniczenia. Te ograniczenia są świadectwem wyboru, nie są ograniczeniami z zewnątrz, są próbą ostatecznego sformułowania, którego nie sposób naruszyć. Osiągnąć ascezę, która jest w zasadzie końcem, a jednocześnie dziełem. To zaprzeczenie tego, co Witkiewicz nazywał bebechowatością. Mnie ta młodzieżowa bebechowatość, która nas otacza, a jest to bebechowatość podszyta rysem komercji, mnie ta bebechowatość właściwie wyprowadza z teatru. Wyprowadza generalnie i dosłownie z tego typu przedstawień. Zamiast udręki, spacer.

MP: Jaka jest Pańska geografia? Warszawa, Wrocław, Łódź, Kraków to są dla Pana cztery najważniejsze polskie miasta?

JG: Łódź — pewien sentyment, ale to już właściwie się oddaliło. Przeżywam Wrocław jako piękne miasto, ale w tej chwili już słabo znam teatr wrocławski. Kraków — bliski, natomiast jesienią czy zimą źle się tam czuję fizycznie, depresyjnie. Zawsze dobrze czułem się w Starym Teatrze.

MP: Amsterdam?

JG: Amsterdam jest pięknym, cudownie żywym miastem. Parę razy tam pracowałem. Hierarchia byłaby taka: Florencja, Wenecja i Amsterdam. Ale ja niewiele podróżowałem po świecie, więc mam ograniczone pole porównań, a nie znalazłbym już siły na poznawanie nowych miejsc. Nie pojechałbym dziś do Paryża, zwłaszcza że się zmienił od czasów mojej młodości.

MP: Lubi Pan plotkarzy w teatrze?

JG: To jest nieodłączna część teatru. Emocje, które są w nas, czyli w ludziach teatru, jeżeli mnie można do nich zaliczyć, wyzwalają pewne plotkarskie skłonności. To jest związane ze sposobem przeżywania rzeczywistości i ze sposobem obserwacji. Aktorzy doskonale wyczuwają fałszywe sytuacje, słabości, i z tego wywodzą się anegdoty. Często jest w tym pewna kreacyjność, historie są dorabiane i komponowane dla puenty. Parę razy byłem bohaterem opowieści, które miały prawdziwy punkt wyjścia, ale dalszy ciąg był dużo lepiej poprowadzony, najczęściej z korzyścią dla mnie. plotkarstwo jest w tej chwili słabsze niż kiedyś. Kiedyś aktorzy pracowali w jednej telewizji, spotykały się tam duże grupy w różnych obsadach, poza tym chodzono do SPATiFu — ja nie chodziłem. Życie towarzyskie kwitło, zwłaszcza w Krakowie, a potem wszyscy kupili samochody, co sparaliżowało życie towarzyskie, bo trzeba było zachowywać dyscyplinę. Ja to zauważam i czuję się dosyć samotny. Bo ja nie mam samochodu. Więc spaceruję.

 MP: A Pan uważa się za plotkarza?

JG: Tu zdania są podzielone. Spotkałem się i z takimi opiniami. To znaczy, opinie te dzielą się tak, że ja się nie uważam. Natomiast nie mam wpływu na to, co mówią inni.

MP: Pan sobie oczywiście zdaje sprawę, że na przykład w Śnie nocy letniej Pigwa Wojciecha Malajkata ma Pańskie gesty i sposób artykulacji.

JG: To pewnie związane jest z tym, że ja reżyseruję nie od stolika i w każdym momencie staram się być blisko aktorów. Krótko mówiąc: staram się być na scenie. Bardzo możliwe, że ta potrzeba bycia na scenie bierze się także z chęci bycia aktorem.

MP: Jakiś czas temu, przy okazji występów zagranicznych, pytał Pan swoich aktorów, jak spędzili jedyne wolne przedpołudnie. Prawie wszyscy oświadczyli, że oglądali malarstwo i muzea. Przyjmował Pan te komunikaty z narastającą irytacją.

JG: Kiedyś, w Paryżu, spotkałem pewnego aktora. Siedział w kawiarni i był bardzo speszony, że siedzi w tej kawiarni, a nie w muzeum, i cały czas się tłumaczył. Przyjechał na dwa czy trzy dni, a ja uważałem, że skoro jesteśmy w cudownej kawiarni, gdzie bywał Sartre, Juliette Greco i inni, przed nami jest Paryż, ciekawi ludzie, to jest to doświadczenie i przeżycie, któremu należy się poddać i nie mieć wyrzutów sumienia. Natomiast bar jest złym miejscem, prowadzi do zbanalizowania wizerunku miasta, kłęby dymu zmniejszają ostrość widzenia. Kawiarnie, zdecydowanie polecałbym kawiarnie. Galerie też. Ale uczestniczenie w gonitwach, mechaniczne zaliczanie całych kolekcji — to dotyczy turystyki w ogóle — jest niemożliwe. Trzeba iść, jeszcze raz zobaczyć jeden czy dwa obrazy, i z tym wyjść, wypić kawę i myśleć sobie o tym.

MP: Pan maluje w domu?

JG: Że też musiała Pani zadać to pytanie. Maluję. Po to idę na emeryturę, żeby malować. Urządzam pracownię.

MP: Ale przed pójściem na emeryturę zamierza Pan wystawić w Narodowym Duszyczkę Różewicza.

JG: Mam świadomość, że — tak jak ważny jest Konrad czy Hamlet — tak samo w Duszyczce ważny jest bohater. Właściwie jeszcze nie widzę bohatera Duszyczki, ten tekst jest tak bardzo osobisty… Nie wiem, kto mógłby zagrać bohatera. Kobiety obsadziłem bez trudu.

MP: Czy Duszyczka wypełni puste miejsce, które pozostało po Giacomo Joyce?

JG: Nie wiem, czy wypełni, myślę, że i jedno, i drugie przedstawienie jest dla mnie — będzie — czymś ważnym. Stało się jak się stało, premiera Joyce’a nie mogła się odbyć, tylko kilkadziesiąt osób widziało to przedstawienie. Doświadczenie Giacomo miało znaczenie dla Morza i zwierciadła, miało znaczenie dla Hamleta, będzie miało znaczenie przy Duszyczce.

MP: A przestrzeń, w jakiej Duszyczka ma się rozgrywać? Bo nie będzie to scena przy Wierzbowej?

JG: Właściwie mogę to ujawnić. Pod ulicą Wierzbową jest tunel, rodzaj ulicy, którą wożą dekoracje na dużą scenę i na małą scenę. Nad sufitem słychać klaksony aut, pisk opon, rozmowy przechodniów — autentyczne żywe miasto. Tam chciałbym umieścić akcję Duszyczki. Pod ziemią. Duszyczka ma być grana późnym wieczorem, o dziesiątej. Rodzaj schadzki dla tych, którzy opuszczają bary i myślą o dalszym nocnym życiu.

MP: Wie Pan, że premiera ma się odbyć podczas Festiwalu Jerzego Grzegorzewskiego w Teatrze Narodowym ?

JG: To jest bardzo miła wiadomość, która mnie zaskoczyła i ucieszyła, ale trochę się tego boję.

MP: A co by Pan powiedział na poświęconą Panu i Pańskiej twórczości sesję naukową, która towarzyszyłaby takiemu festiwalowi?

JG: Bez fałszywego skrępowania i skromności powiem, że fascynuje mnie fakt, że są ludzie, którzy chcieliby podjąć wysiłek sformułowania, w dodatku naukowego, tego, co ja robiłem w znacznej mierze intuicyjnie. W każdym razie jako doktor honoris causa Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi mam togę, mam biret, tak ubrany mógłbym siąść sobie gdzieś w kącie.

MP: W loży szyderców czy w fotelu laureata?

JG: Nie, szyderców nie, na pewno nie, bo dlaczego? Chciałbym przy tej okazji namalować obraz. Jeden, ale duży obraz. Duży obraz, który byłby osobistym potwierdzeniem tego, że maluję.

MP: Sztaluga już jest.

JG: Sztaluga jest duża, ma różne dźwignie, i idealnie nadaje się do dużego obrazu. Mam farby, pędzle, wszystko mam. Wszystko czekało od dawna, czeka. Farby wyschły. Pędzle się skleiły. Oczy mętnieją.

MP: Czy można coś z tym zrobić?

JG: Nie wiem. Dzisiaj wracam do starych pasji i swoich początków. Siedzę przed białymi płótnami i w myślach szukam motywów, które kiedyś już były.